Wokół części ciała
Tytuł był właściwie inny, ale nie wiem, czy wypada tu napisać dużymi literami „Rzecz o d… Maryni”. A jednak to zdanie w cudzysłowie najlepiej oddaje sens, a zwłaszcza skutek zabiegów reżyserskich Tadeusza Minca poczynionych na Białym małżeństwie Tadeusza Różewicza.
Błacha komedyjka o obsesjach i zwidach erotycznych panienek z epoki Zapolskiej ma z Różewiczem jednak niewiele wspólnego. I nie pomagają w rozszyfrowaniu intencji autora pseudoawangardowe inscenizacyjne zabiegi, ani na scenie umieszczona scena i widownia.
W dodatku to akcentowanie dialogów toczonych wokół najintymniejszych części ciała, precyzja i szczególne punktowanie scen na tenże temat i całkowita bezradność reżysera wobec innych partii tekstu.
W sumie przedstawienie irytujące, najbardziej przez swoją ładność i trywialność zarazem. Najgorsze jednak jest to, że właśnie taki spektakl kształtuje osąd o sztuce Różewicza (ilu widzów zada sobie trud przeczytania utworu?), płytki i powierzchowny w tej sytuacji.
A przecież Białe małżeństwo jest to pastisz. Przede wszystkim literacki. Nie bez powodu plączą się po utworze poetyckie teksty młodopolskie, które aż się proszą o właściwe traktowanie przez głoszących je aktorów. Białe małżeństwo jest to także lub przede wszystkim wypowiedź pisarza o dzisiejszej epoce, tak chętnie nawiązującej do moderny. Pewnie również przewrotny głos dramaturga na temat „łóżka na scenie”, modnego w dzisiejszym teatrze. Przestrogi jakiejś można by się też u Różewicza doszukać.
O Białym małżeństwie ukazało się tekstów sporo. Niewiele krytyczno-literackich, znacznie więcej recenzji z omawianego tu przedstawienia. Posmak skandalu sprawił, że na pierwszy festiwalowy spektakl wdzierano się niemal siłą, a śmiech na sali przypominał reakcję maturzystów na widok pornograficznych zdjęć.
Tymczasem zaś nie wokół części ciała eksponowanych w zachodnich magazynach winny obracać się myśli widzów. Tyle tylko, że głową poruszyć solidniej mógł wcześniej reżyser. A że tego nie zrobił, otrzymaliśmy w prezencie Różewicza dowcipkującego głównie o wspomnianej już części ciała Maryni.
Szkoda też, że nie mogę w tej sytuacji wysoko ocenić aktorstwa na przykład Bohdany Majdy (świetna ubiegłoroczna rola w Kartotece), czy wyraźnie utalentowanej młodej aktorki Barbary Sułkowskiej. Obydwie mogłyby zagrać o wiele pełniejsze role, tyle że w innym przedstawieniu, choć również Białego małżeństwa.