Artykuły

Dwa razy „Beniowski”

Po pięknych insceniza­cjach Kordiana i Norwida po wystawieniu Pana Tadeusza w telewizji, któż bardziej predestynowany był do zaprezento­wania na Scenie Narodowej Beniowskiego, niż Adam Hanuszkiewicz? Wykazał on już, że rozumie i czuje znakomicie romantyczną poezję, że umie transponować jej język literacki na język sceny nadać jej kształt teatralny, równie sugestywny pod względem emocjonalnym co jasny i prze­konujący w swej warstwie in­telektualnej. Toteż oczekiwa­liśmy przedstawienia Benio­wskiego z niecierpliwością i nadzieją.

Pierwsza część spektaklu jest urzekająca. Z całą siłą przemówiły ze sceny cudowne strofy Beniowskiego jego żarliwość i zjadliwa ironia. Mogliśmy rozkoszować się nie­powtarzalnym wdziękiem liryki Słowackiego i chłonąć je­go głęboką mądrość jego bez­błędną ocenę naszych dziejów odczuwać dalekowzroczność krytyki naszych wad narodo­wych.

Jest w tej części przedsta­wienia nie tylko dźwięczny tekst Beniowskiego lecz także znakomita umiejętność transpozycji języka słów na język obrazów. Jest poezja i jest ironia. Nad pustą sceną unosi się pełen barw pas słucki oddający ściśle intencje Słowackiego, który zakończył przecież Pieśń I Beniowskie­go słowami: „Powieść taka jak dawny, długi, lity pas Po­laka”. Na uznanie zasługuje zarówno doskonale utrafiona w styl utworu scenografia i kostiumy Mariana Kołodzieja, jak i gra aktorów. Tu prym wiedzie sam Adam Hanuszkie­wicz, który pięknie mówi tekst Beniowskiego, wydo­bywając jego ironię i lirykę. Znajduje godnego siebie part­nera w osobie Daniela Olbrychskiego. Po świetnej roli Hamleta, utwierdził ten mło­dy tak utalentowany aktor swą pozycję rolą Beniowskie­go. Zagrał ją nie tylko ładnie, z wdziękiem i wyrazem, ale i mądrze, z krytycznym dystan­sem do postaci bohatera heroikomicznego poematu Słowac­kiego. Zagrał ją właśnie ariostycznie, było w nim coś z sza­lonego Orlanda.

W tej części przedstawiania Kazimierz Wichniarz zagrał soczyście zdrajcę Dzieduszyckiego, Mariusz Dmochowski był pełnym szlachet­ności księdzem Markiem, Joanna Sobieska — pełna słodyczy i wdzięku Anielę, Gustaw Lutkiewicz — zamaszystym Borejszą. Ale nawet w in­terpretacji postaci najbardziej pozytywnych, z którymi autor wyraźnie sym­patyzuje, zabrzmiał w tej części spektaklu leciutki, prawie nieuchwytny ton ironii, tak bardzo właściwy stylistyce poematu. Znakomita była scena u Chana Krymskiego Kirym Giraja, w której wyróżnili się przede wszystkim Aleksander Dzwonkowski, Czesław Lasota i Andrzej Zaorski.

Świetnie zabrzmiała scena z Ryszardem III (Jerzy Kamas), dobrze wy­wiązali się ze swych zadań; Seweryn Butrym (Starosta), Włodzimierz Bednarski (zamaszysty Sawa) Magda Celówna (Swentyna). Józef Pieracki (Król Stanisław). Ładnie prezentowały się Muzy, a szczególnie Anita Dymszówna, Ewa Skarżanka i Ewa Żukowska. Na chwilę pokazała się i powodzeniem na scenie Ewa Pokas (Melancholia).

Bardzo ładnie brzmi w taj części przedstawienia muzyka Andrzeja Kurylewicza i pieśni, wsparte na wierszach Słowackiego. Z wdziękiem tańczy partię Gołębia Ewa Głowacka ze Szkoły Baletowej. A już powszechny entuzjazm wzbudzają świetnie skomponowane sceny pojedynków, peł­ne wigoru, ale i żartobliwe zarazem, szczególnie scena na dworze Kirym Giraja, w której Beniowski zwycięża swych licznych przeciwników z lekko­ścią Fanfana Tulipana. Bardzo dobra jest także scena konnego pojedynku z Sawą. Tu uznanie należy się nie tylko Danielowi Olbrychskiemu, lecz także Waldemarowi Wilhelmowi za układ pojedynków.

Gdyby Hanuszkiewicz po­przestał na samym Beniow­skim, recenzja ta mogłaby się na tym zakończyć. Ale po świetnej części pierwszej przedstawienia przyszła część druga, która budzi wątpliwo­ści. Nie znaczy to, by nie mia­ła wyraźnych walorów teatralnych. Są i tutaj sceny pię­kne, są osiągnięcia aktorskie tak wybitne, jak wielki monolog Zofii Kucówny (Matka Boska Poczajowska); jest wzruszający Kazimierz Opa­liński (Klucznik): jest zabaw­ny Święty Piotr (Janusz Kło­siński), zjeżdżający na moście scenicznym. Lecz tym razem warto się z inscenizatorem pospierać o układ tekstu i styl przedstawienia.

Nie jestem purystą i sądzę, że inscenizator ma prawo tak komponować tekst, jak tego wymaga logika artystyczna i konstrukcja spektaklu. Decydujący jest rezultat takiego zabiegu. Hanuszkiewicz sko­rzystał w drugiej części Be­niowskiego z listów Słowac­kiego, z fragmentów Księdza Marka, Zawiszy Czarnego, Poemy Piasta Dantyszka i Marii Stuart Słowackiego, a także z tekstu zaczerpniętego z Czarnych kwiatów Norwi­da. W wyniku tego druga część przedstawienia odbiega od ariostycznego tonu Benio­wskiego, łamie konwencję, w jakiej został napisany ten poemat, zamieniając się chwilami w misterium narodowe. Moż­na było i tak pomyśleć przed­stawienie, oparte na tekstach Słowackiego. Lecz wtedy trzeba je było wyprowadzić z in­nych utworów poety.

I znowu mógłbym na tym zakoń­czyć recenzję. Ale Hanuszkiewicz lu­bi sprawiać nam niespodzianki. W tydzień po premierze poszedłem na przedstawienie Beniowskiego po raz drugi. Część pierwsza nie uległa zmianie. Ale w części drugiej poja­wił się ów lekki ton ariostyczny, któ­rego premierze tak bardzo brakowa­ło. Hanuszkiewicz pozostawił wstrząsające strofy Słowackiego o cierpie­niach narodu, ale zderzył je z tekstami ironicznymi, świadomie mieszał konwencję tragiczną z ironiczną, kon­frontował je ze sobą. I to było już bardzo w stylu Beniowskiego. Pozostał wielki monolog Matki Boskiej Poczajowskiej o męczeństwie Pola­ków. Ale jednocześnie mocniej zabrz­miała nuta ironiczna w finale spekta­klu, wypadła scena z Księdza Marka, rozjaśniły się światła, wyszliśmy z mroków narodowego misterium.

Po raz pierwszy widziałem w mojej praktyce recenzyjnej twórcę, który by tak szybko i skutecznie wyciągnął wnioski z krytycznej oceny spektaklu. Jestem przeświadczony o tym, że praca nad Beniowskim jeszcze trwa. Jest to bowiem spektakl, który żyje, rozwija się, zmienia. Jego błyskotli­wość i dowcip, ironia i gorycz, związane nierozłącznie z pa­triotyczną troską o los ojczyz­ny, brzmieć będą coraz czyś­ciej, coraz bliższe będą au­tentycznej tonacji Beniow­skiego.

„Sercem gryzę” — pisał w Beniowskim Słowacki i taka powinna być druga część przedstawienia. Może znajdzie się wtedy w niej miejsce na polemikę z ideo­wymi wrogami Słowackiego. To do nich kierował gniewne słowa swojego credo:

„Nie pójdę z wami waszą drogą

kłamną —

Pójdę gdzie indziej! - I lud

pójdzie za mną!”

Zabrakło mi tych słów w przedstawieniu Beniowskiego, jak zabrakło mi przesłania Słowackiego do potom­nych:

„…Taka moja zbroja

i takie moich myśli

czarnoksięstwo;

Choć mi się oprzesz dzisiaj? —

przyszłość moja

I moje będzie za grobem

zwycięstwo!..”

Jestem przeświadczony o tym, że przedstawienie Be­niowskiego będzie miało ogromne i zasłużone powodze­nie. Jest to teatr żywy, chwi­lami porywający, tkwiący głęboko w nurcie naszej naro­dowej tradycji, krytyczny wobec narodowych wad i słabo­ści, chwilami głęboko wzru­szający. Jeśli zaś skłania do dyskusji — spełnia ważne za­danie sztuki scenicznej: pobu­dza do myślenia. A to prze­cież jedna z największych przyjemności, jakich dozna­jemy w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji