Supermarkety kultury
Teatry, kina, galerie, sale koncertowe rozrzucone po całym mieście to już przeżytek. Przyszłość to kombinaty kultury - centra serwujące duchową strawę - pisze Magdalena Łukaszewicz w Newsweeku Polska.
Latami wyśmiewane i ignorowane przez publiczność. Miejsca konkursów recytatorskich, kiepskich wystaw i amatorskich teatrzyków, symbol pseudoartystycznego zadęcia. Teraz domy kultury okazują się forpocztą najnowszego zjawiska. Ale nie tyle w treści, co w formule: jak najwięcej atrakcji w jednym miejscu. I to przyciąga publiczność. Wie o tym doskonale Marek Żydowicz, twórca prestiżowego festiwalu Camerimage. Wraz z wybitnym amerykańskim reżyserem Davidem Lynchem i jednym z najbogatszych Polaków, biznesmenem Andrzejem Walczakiem, właścicielem firmy Atlas, założył fundację Sztuki Świata. Jej siedzibą ma być kombinat kulturalny ulokowany w zrujnowanej łódzkiej elektrociepłowni. Żydowicz zapewnia, że kolejna edycja Camerimage - grudzień 2006 roku - odbędzie się już w maszynowni bądź w jednej z dwóch kotłowni.
Sala widowiskowa na 2-3 tysiące osób i kilka mniejszych, do tego galerie, studio dźwiękowe, muzeum sztuki, kino. To na razie plany, ale już bardzo realne.
Panowie podpisali stosowne umowy z władzami miasta. David Lynch, który w styczniu skończył zdjęcia w Łodzi do swojego najnowszego filmu "Inland Empire", twierdzi z wielką wiarą w powodzenie przedsięwzięcia, że kompleks Sztuki Świata ma szansę stać się najważniejszym centrum kultury w Europie Środkowej.
W przywracaniu życia poprzemysłowym ruinom chcą pomóc władze Łodzi. Inne polskie miasta nie zamierzają być gorsze. W Katowicach wmurowano już kamień węgielny pod największy w Polsce dom kultury. Za pięć lat kilkaset metrów od znanego wszystkim Spodka, na terenie nieczynnej kopalni, stanie ogromny kompleks artystyczny - muzeum, teatr, opera i galerie w jednym.
Kombinatem kultury ma być także Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które za cztery lata zostanie wybudowane w samym centrum stolicy, u zbiegu ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. O rozbudowie w podobnym duchu podległej sobie placówki myśli także Ferdynand Ruszczyc, dyrektor szacownego Muzeum Narodowego w Warszawie.
Popularność kombinatów kultury to znak czasów. Mechanizm jest podobny jak w przypadku handlowych malli. Klasa średnia, do której przede wszystkim jest adresowana ta propozycja, to ludzie zajęci, którzy za jednym zamachem chętnie zobaczyliby spektakl, wystawę, posłuchali muzyki, zjedli dobrą kolację, a może nawet wstąpili na lekcję tanga prowadzoną przez najlepszych argentyńskich tancerzy.
W Europie moda na wielkie centra kultury zaczęła się już w połowie lat 90. Dziś takim kompleksem może się pochwalić niemal każde duże miasto na kontynencie. Np. berliński Kulturbrauerei o powierzchni 20 tysięcy metrów kwadratowych, usytuowany w zabytkowych budynkach dawnego browaru w dzielnicy Prenzlauer Berg. Dziennie odwiedza go do 20 tys. osób. Podobnie w Dublinie, gdzie w zeszłym roku kulturalny kombinat otworzył Bono, lider słynnego zespołu rockowego U2.
W Rzymie, który ma już jedno wielkie centrum zaprojektowane przez światowej sławy architekta Renzo Piano, na 2008 rok planowane jest oddanie największego domu kultury na Starym Kontynencie.
Zarówno w budowie centrów handlowych, jak i kombinatów kultury pierwszeństwo należy do Amerykanów. W Stanach Zjednoczonych pierwszy wielki dom kultury powstał już na początku lat 70. - Torpedo Factory Art Center w miasteczku Alexandria pod Waszyngtonem. Ta fabryka sztuki stała się inspiracją i modelem dla innych ośrodków nazywanych w USA Community Arts Centers. Dziś jej twórcy uchodzą za guru w tej dziedzinie i wydali nawet instruktażową książkę na ten temat.
Podręcznik "Jak stworzyć centrum sztuki" kosztuje, bagatela, 100 dolarów. Kupujących jednak nie brakuje, bo -jak pokazują badania - na kulturze, przynajmniej w Stanach, można dobrze zarobić. Aż 80 proc. turystów szuka właśnie atrakcji kulturalnych. Torpedo Factory zarabia rocznie ponad 2 miliony dolarów. W sumie kulturalni turyści wydają w USA ponad 550 milionów dolarów. I to jest liczba działająca na wyobraźnię ewentualnych inwestorów. Większą część tej sumy szukający kulturalnej rozrywki turyści zostawiają w wielkich kompleksach. To właśnie w nich zatrzymują się na dłużej. Jest czywiście jeden, najważniejszy, warunek - odwiedzający muszą mieć zapewnione różnorodne atrakcje na wysokim poziomie artystycznym. O to muszą zadbać właściciele.
Wojciech Trzciński, znany kompozytor i producent telewizyjny, wierzył, że podobne przedsięwzięcie ma szanse powodzenia także w Polsce. Kiedy kilka lat temu kupował zrujnowaną fabrykę na warszawskiej Pradze, znajomi pukali się w głowę.
Jednak Fabryka Trzciny okazała się spektakularnym sukcesem, z miejsca stając się jednym z najmodniejszych miejsc w kraju. Od września 2003 roku, kiedy Fabrykę otwarto, do grudnia 2005 odwiedziło ją - według szacunkowych danych właścicieli - ponad 150 tys. osób. Jak mówi Wojciech Trzciński, najważniejszy jest dobrze skonstruowany program. W najbliższych dniach można tam zobaczyć spektakl Marii Peszek "miasto mania", wybrać się na koncerty Vernona Reida czy uczestniczyć w festiwalu jazzowym WUJek (25-26 lutego). Zawsze można wpaść na którąś z dziesiątek imprez oraz do restauracji.
- Nie spodziewałam się, że w Polsce może być tak niesamowite miejsce - powiedziała dziennikarzom Macy Gray, popularna piosenkarka amerykańska, która w listopadzie dała koncert w Warszawie, a następnie przyjechała na afterparty do Fabryki. Występ gwiazdy zorganizował Stanisław Trzciński - syn Wojciecha, prowadzący wytwórnię fonograficzną i agencję PR STX Records. Panowie współpracują ze sobą od dawna, choć działają na rynku niezależnie. - Często jesteśmy myleni, ale radzimy sobie z tym - dodaje Staszek. - Fabryka Trzciny stała się już na tyle rozpoznawalną marką, że międzynarodowe gwiazdy, jak Macy Gray czy Ive Mendes, przyjmują nasze zaproszenie - mówi Trzciński senior. To on panuje nad programem, kontraktami, sponsorami i jest na bieżąco z tym, co się dzieje w świecie sztuki. To tu dzień po ogłoszeniu wyników Konkursu Chopinowskiego wystąpili jego laureaci. Również tu, w październiku, odbyła się premiera spektaklu i głośnej płyty Marii Peszek.
W ciągu dwóch lat w Fabryce Trzciny, gdzie działają teatr, sala koncertowa, galeria sztuki, odbywają się wieczory autorskie i, jak przystało na dom kultury, zajęcia taneczne, nie odnotowano żadnej klapy. Było natomiast kilka spektakularnych sukcesów. Kiedy Ive Mendes, która miała zagrać jeden koncert, zobaczyła kłębiący się tłum ludzi odprawionych z kwitkiem z braku biletów, zdecydowała się na dwa dodatkowe koncerty. Podobnie bvło w zeszłym tygodniu z koncertami Susheeli Raman.
Śladem Trzcińskiego próbują iść inni. Pod koniec 2005 r. otwarto dwa miejsca pretendujące do nazwy centrum kultury- również położone na warszawskiej Pradze: Wytwórnia Sztuki założona przez grupę dramaturgów G8 i M25 stworzone przez właścicieli Le Madame. Wszystkie zagnieździły się na terenach starych fabryk. To typowe dla centrów nowej generacji na całym świecie. - Ogromne przestrzenie, hale, przepastne korytarze - to najlepsze miejsca do prezentacji sztuk wszelakich - mówi Grzegorz Jarzyna, reżyser teatralny. Teatr TR, którym kieruje, właśnie w Wytwórni [w hali na terenie Fabryki Wódek] wystawił "Dybuka" Krzysztofa Warlikowskiego.
Wytwórnia Sztuki, jak mówi jedna z jej organizatorek, Małgorzata Owsiany, stawia na teatr. W tym roku planowane są m.in. spektakle "Uwaga, złe psy" z Krystyną Feldman w roli głównej i "Paw królowej" z udziałem autorki Doroty Masłowskiej. Założyciele zamierzają też otworzyć knajpę, galerię, a w przyszłości organizować koncerty i imprezy klubowe. Krystian Legierski w M25 chce realizować program równie ambitny, jak w Le Madame, którego jest szefem. To miejsce z założenia miało być klubem, a stało się centrum kultury. Odbywały się tam premiery sztuk (m.in. "Miss HIV"), koncerty i pokazy filmów. M25 zaczęło od pokazu kontrowersyjnego teatru Suka Off, który krytykowali prawicowyi politycy.
Opustoszałych fabryk w polskich miastach - w Łodzi, Gdańsku czy Katowicach - nie brakuje. W Poznaniu w tętniące życiem centrum kultury ma szansę zmienić się ruina nazywana Starą Rzeźnią, w którą inwestuje Grażyna Kulczyk. Na razie odbywają się tam sporadycznie wystawy, na przykład Biennale Fotografii czy - spektakle teatru Biuro Podróży.
Centrów kultury z pewnością będzie więc przybywać. Tym bardziej że choć przypominają formułą centra handlowe, w jednym różnią się zasadniczo. Do stworzenia kombinatu kultury potrzeba przede wszystkim pasji, same pieniądze nie są niezbędne. Wystarczy - zapał i umiejętność ich zdobywania. Frazes? Nie, bo nawet Bono, mimo że należy - do najbogatszych muzyków na świecie, projekt dublińskiego centrum zrealizował w całości za fundusze Unii Europejskiej. I akurat w tej kwestii na polskie plagiaty czekamy z niecierpliwością.
Na zdjęciu: fragment wnętrza Fabryki Trzciny.