„Białe małżeństwo” [Każda sztuka Różewicza budzi dreszczyk emocji...]
Każda sztuka Różewicza budzi dreszczyk emocji: co jeszcze wymyśli ten pisarz?
W Białym małżeństwie wydaje się, że Różewicz zadrwił sobie po prostu z nas wszystkich. Chcieliście seksu? No to go macie, skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!.. Żeby się odwołać do Gałczyńskiego. Tematem, wokół którego obraca się akcja (?) jest bowiem seks. Dwie dziewczyny — niby Hesia i Mela z Moralności pani Dulskiej — zaczynają odkrywać (dosłownie i namacalnie) tajemnice ciała i surowym, bezwzględnym spojrzeniem obejmują wszystko, co ich otacza. A więc Ojca — byka, który nawet brudnej Kucharci nie przepuści, Dziadka — fetyszystę, który błaga wnuczkę o pończoszkę, Matkę, lamentującą nad swymi dziesięcioma ciążami czy Ciotkę, której „te rzeczy już nie w głowie”, zabierającą się więc do uczenia sztuki miłosnej młodego narzeczonego Bianki.
Otworzył przed nami autor cały wachlarz „zainteresowań” seksualnych, którymi żyje społeczeństwo. Prawda — umieszcza akcję na przełomie stuleci, w okresie „belle époque”, ale miał przecie na myśli nas współczesnych, bo owa piękna epoka nie ukrywa już przed nami żadnych tajemnic.
Nieodżałowany Kazimierz Wyka, niezmiernie czujny badacz współczesności, pisząc o Różewiczu i jego twórczości stwierdził, że „ciąży ku propozycjom scenicznym niemożliwym do teatralnej realizacji, a poddającym od razu intencję moralizatorską, wręcz dydaktyczną”.
Propozycje, zawarte w Białym małżeństwie są istotnie trudne do realizacji. Tadeusz Minc potraktował je więc z przymrużeniem oka, na zasadzie poetyckiej umowności, spowijając w „romantyczną” muzyczkę i Jacka Sobieskiego i stylową oprawę plastyczną Andrzeja Sadowskiego. Wprowadził do akcji chór dziewic, ucharakteryzowanych na wzór przełożonych pensji, które dbając o cnotę swoich podopiecznych zasłaniają to wszystko, czego młoda dziewczyna nie powinna widzieć. Daje to miejscami efekty zabawne. Ale — wracając do Wyki — daremnie tam szukać intencji moralizatorskich czy dydaktycznych.