Artykuły

Łaski boski w sobie ni mom

"Spowiedź w drewnie" w reż. Waldemara Wilhelma w Teatrze Logos w Łodzi. Pisze Justyna Kozłowska w Teatrze.

Bez drewnianych figurek nie sposób tego grać. Rzeźby są tu osią akcji, głównymi bohaterami. Aktorzy, ubrani w zwykle, codzienne stroje, nie animują ich - jedynie trzymają je w ręku, tak, byśmy wiedzieli, kto jest Frasobliwym, kto świętą Barbarą, a kto Matką Boską. Grają tu aktorzy, wszelkie interakcje w spektaklu odbywają się między nimi, nie między rzeźbami. Proste, wiejskie figurki, podążające za "swoimi aktorami", tworzą jedynie płaszczyznę symboliczną dla filozoficznej rozprawy o sensie uprawiania sztuki, która nigdy nie przyniesie artyście pełnego zadowolenia, oraz o odpowiedzialności twórcy za swe dzieło.

"Spowiedź w drewnie" to przedstawienie jubileuszowe Teatru Logos, obchodzącego w listopadzie swe dwudziestolecie. W sobotni wieczór ulica, przy której mieści się ów teatr - w centrum Łodzi, niedaleko Piotrkowskiej - jest pusta, pozbawiona wielkomiejskiego życia, jakby lekko meliniarska i zdziczała. Za jedną z bram mieści się centrum kultury chrześcijańskiej Łodzi: Europejskie Centrum Kultury Logos wraz z teatrem i galerią. Ze świata ulicy wkracza się w spokojną i estetyczną przestrzeń: szklany dach, kwiaty, wiszące doniczki. Ciepła atmosfera. Teatr Logos działa na terenie przykościelnym, na tyłach Kościoła Rektoralnego Środowisk Twórczych. Prowadzony przez księdza Waldemara Sondka-kierownika duchowego, jak nazywa się go w teatrze - ma już na swym koncie około czterdziestu premier. Logos skupia amatorów i zawodowców. Wśród aktorów jest dyrektorka gimnazjum, planista, ale i aktorzy teatrów zawodowych.

W materiałach na temat teatru często cytuje się słowa Ireny Sławińskiej: "jest jedynym teatrem chrześcijańskim w Polsce, a może i w Europie, działającym na tak szeroką skalę". Określenie "teatrchrześcijański" wydawać się może szkodliwą etykietą, raczej szufladkującą aniżeli promującą czy cokolwiek wyjaśniającą. Łatwo wpaść w pułapkę klasyfikacji, ale Sławińska, tak bardzo przywiązana do idei teatru Paula Claudela - totalnego i kosmicznego, mówiącego o człowieku, z powodu którego poruszone zostaje niebo i ziemia - pewnie w takim, szerokim, kontekście wypowiadała tamte słowa. Po najnowszej premierze Logosu do definicji "teatru chrześcijańskiego" chciałoby się jeszcze dodać "myślenie w żywiole piękna" Józefa Tischnera. "Sens istnienia ludzkiego polega na twórczości artystycznej" - pisał filozof, za Heideggerem dodając, że tylko piękno mające udział w prawdzie bycia ma silę przekonywania i zniewalania. Grupa księdza Sondka wpisuje się w tę koncepcję, zamieszczając w programie do spektaklu słowa spełniające pewnie funkcję przykazania bądź motta: "w działalności Teatru Logos najważniejsze jest doświadczenie wspólnoty ludzi odkrywających swe człowieczeństwo w sztuce".

Przestrzeń sceniczną tworzy drewniane krzesło Swiątkarza, pod nim przykryta figurka jednego ze świętych, obok drewniana skrzynia skrywająca, jak się okaże, największy grzech Jaśka. Po bokach stoją drewniane bale, szafy, na których ustawione są rzeźby świętych. Wszędzie walają się wióry, unosi się zapach świeżego drewna - jesteśmy bowiem w pracowni wiejskiego rzeźbiarza. Kameralna scena odpowiada jednak prostej formie tekstu dramatu, czyli filozoficznej opowieści inspirowanej życiem i twórczością Jędrzeja Wowry - Nikifora rzeźby, jak nazywał go autor.

Jasiek (Mirosław Henke) pojawia się na scenie najpierw w roli zdystansowango zapowiadacza (to kolejna reminiscencja z Claudela). W asyście reszty aktorów wypowiada słowa będące autorską spowiedzią Wilkowskiego, tłumaczącą, czym jest ów szkic dramatyczny, który za moment zobaczymy: "nie jest utworem całkowicie oryginalnym [...]", to "utwór własny inkrustowany mową Jędrzeja Wowry, zainspirowany przepiękną książką Tadeusza Seweryna o Swiątkarzu Powsinodze", "odegrany przez aktorów Teatru Logos".

Dlaczego na jubileusz Logosu wybrano właśnie ten tekst? Oto stary, zmęczony życiem Świątka rz, wypalony, lekko sfrustrowany artysta u kresu życia, zmuszony jest do przeprowadzenia rachunku sumienia i przemyślenia swej twórczości. Zwłaszcza tej jej części, której proboszcz nie chciał. Nie chciał, bo była nieudana. Dlatego zanim Jasiek odejdzie z tego świata, odpokutować musi swe zaniechanie wobec własnego dzieła. Strapiony swą niepełnością Frasobliwy (Łukasz Bzura) droczy się z Jaśkiem, domagając się dorobienia mu nie tylko brakującej jednej nogi. Frasobliwy jest bowiem próżny: "Ty masz mnie zrobić doskonałym, ja chcę być skończonym", a doskonałość ma zagwarantować także kapliczka z daszkiem, jaką ma święta Genowela (Monika Tomczyk). Kłótnia między Chrystusem a zawziętą świętą to najlepsza i najbarwniejsza scena spektaklu.

Troje aktorów, o których mowa, tworzy także najciekawsze role. Genowefa Moniki Tomczyk jest świętą z charakterem, żwawą, gotową walczyć o swój dach nad głową nawet z Rogiem. Jezus, wyrzeźbiony z przydrożnej lipy, jest prosty i swojski. Przemawiający melancholijnie Frasobliwy Łukasza Bzury przypomina Jezusa Mirosława Zbrojewicza z "Testamentu psa" w reżyserii Piotra Cieplaka - to mądry wieśniak o poczciwej twarzy, ubrany w rozciągnięty sweter i jasne wytarte spodnie. Choć w pierwszej części, w czasie kłótni z Jaśkiem i Genowefą, jest jeszcze lekkomyślny, dziecinnie naiwny, trochę bałamutny, a na pewno próżny - tak jak pozostali święci.

Wprawdziwego Frasobliwego zmienia go rozwój wypadków, kiedy wkraczające na scenę niedorobione i zarozumiałe rzeźby świętych domagają się sądu nad Jaśkiem. Spowiedź Jaśka, klęczącego przed swym dziełem i równocześnie przed swym Bogiem, na niewiele się zdaje. Otaczające go rzeźby nie chcą przebaczyć, domagają się kary za usterki: święty Jerzy (Marek Targowski) za konia przypominającego raczej kucyka, inny za wydłużoną, zwisającą dłoń. Odpowiedzialność za każdy mankament spada tylko na twórcę, czyli Jaśka. Frasobliwy winy w nim nie widzi, lecz, wbrew sobie, pod presją głośnych i zawziętych świętych, musi sądzić. Ma przeciwko sobie nawet poważną Matkę Boską (Jolanta Kowalska), która

wypowiada słowa dla tego spektaklu fundamentalne: "jeśli za uczynki człowieka nie chcesz go sądzić, to za co?". Sąd dzieła nad twórcą, będący jednocześnie sądem Boga-Twórcy nad swym stworzeniem, tworzy ze "Spowiedzi" traktat o twórczości, o odpowiedzialności za dzieło rąk, za wytwór, który miał być na chwałę Boga, a wy-

szedł jakiś kulawy, brzydki i groteskowy.

Sprawa nabiera rumieńców, gdy okazuje się, w co Jasiek przekształci! świętą Magdalenę. "W wiejską dziwę" - z oburzeniem krzyczą pruderyjni święci. W Jaśku bowiem pojawiło się pragnienie wyrzeźbienia choć raz kobiety nieświętej. Kukaśka (bo ludzie ze wsi ostrzegawczo krzyczeli: "nie kuś Kaśka Jaśka") to bezwstydna gola baba z zaokrąglonymi biodrami, wydatnymi piersiami, dla której inspiracją była wiejska Kaśka, ponętnie się poruszająca, czym wzbudzała pożądanie Jaśka. Jest ona znana także Frasobliwemu, bo zrobiono go przecież z lipy, obok której kobieta się przechadzała. Henke wyciąga ją niepewnie i wstydliwie ze skrzyni, ale jednocześnie patrzy na nią z. czułością i sympatią. I tu przypominają się słowa Wilkowskiego: "moje dzieło we mnie jest takim, jakim jestem ja". Frasobliwy, jako jedyny na sądzie, rozumie Jaśka. Wie, ze człowiek jest człowiekiem, ale wie tez, co to znaczy stwarzać i nigdy nie odczuwać spełnienia. Chrystus, jeszcze przed chwilą spierający się z Jaśkiem o kapliczkę, teraz wspólodczuwa z nim. Jego tragiczną bezradność wyrażają słowa Swiątkarza wypowiedziane juz na początku spektaklu: "laski boski w sobie ni mom... ani zachwytu".

Jasiek jednak nie wytrzymuje napięcia. Zaszczuty przez świątki umiera. Ale scena śmierci ma w sobie element oczyszczenia. Rzeźbiarz, choć umarły, leży, jakby miał za chwilę wstać, bo grzechy zostaną mu odpuszczone, będzie zbawiony. Zal tylko, ze w tym ciekawym przedstawieniu nie wszystko się udało. W chwili śmierci Swiątkarza rozlegają się śpiewy dziękczynno-pochwalne. Śpiewają je aktorzy - już nie rzeźby świętych. Powracają jak lejtmotyw słowa "vanitas yanitatum" i "oremus". W rytm medytacyjnej muzyki w centrum sceny z mroku wylania się powoli krzyż. Czy ma przypomnieć i przynieść pocieszenie jako świadectwo prawdziwego Stwórcy i jego stworzenia? Zbyt nachalny to element spektaklu, jedyny burzący jego harmonię i wprowadzający podniosły nastrój, który jeszcze dobitniej akcentuje widoczną przecież gołym okiem religijną wymowę "Spowiedzi". Szkoda również deklamacyjnej Matki Boskiej Kowalskiej, zbyt celebrującej swą grę, wypowiadającej tekst trochę jakpoemat na akademii. Szkoda reszty postaci - raczej anonimowych świętych, niknących przy wiodącej prym trójcy: Henkego, Bzury i Tomczyk.

Finał "Spowiedzi" "spod znaku krzyża" na moment dezorientuje. Przypomina o pułapce terminu "teatr chrześcijański". Łódzka grupa przez czterdzieści minut grata po prostu dobry spektakl o człowieku. Sens tekstu Wilkowskiego, a także inscenizacja Wilhelma, bronią się same. A jednak, mimo niezbyt lortunnego zakończenia, po śpiewach dziękczynnych kończących spektakl dziwnie wychodzi się na tę podejrzanie pustą ulicę, z perspektywy której Teatr Logos wydaje się wysepką, oazą spokoju i zadumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji