Żegnamy Mariusza Sabiniewicza - Norberta z "M jak Miłość"
Bliscy przyjaciele Mariusza Sabiniewicza nie są gotowi, by mówić o jego śmierci. Jeszcze nie. Podobnie jak aktorzy z Teatru Nowego. Grał w nim ponad dwie dekady, właściwie do końca, choć od wielu lat walczył z ciężką chorobą - pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.
- Zawód aktora ma to do siebie, że jest ulotny, wszystko zostaje tylko w pamięci - mówił Mariusz Sabiniewicz "Gazecie" 26 stycznia, dwa dni po śmierci Krystyny Feldman. I jeszcze: "To nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Pustki po Niej nie da się zapełnić".
Nie mógł wtedy wiedzieć, że za trzy miesiące z pustką po Nim będą musieli zmierzyć się inni. Zmarł w czwartek [26 kwietnia], w wieku 44 lat.
- Byliśmy zgraną paczką - wspomina szkolny kolega zmarłego artysty. Razem kończyli poznańskie X Liceum, chodzili na "osiemnastki" i wspierali się w ponurej rzeczywistości stanu wojennego. Mariusz Sabiniewicz już wtedy wiedział, że chce zostać aktorem, a jednak wybrał klasę o profilu matematyczno-fizycznym. - Nie pamiętam, czy był łobuziakiem. W tym wieku chyba każdy jest - opowiada towarzysz ze szkolnej ławy. - Zawsze trochę "odchodził". Kiedy po lekcjach spotykaliśmy się całą gromadą na brydża, on kończył wcześniej, bo miał inne zainteresowania związane z aktorstwem - dodaje.
Artystyczna pasja narodziła się jeszcze w podstawówce. Mały Mariusz należał do kółka teatralnego w Domu Kultury "Trojka" na poznańskich Ratajach. - Gdy zobaczyłem go jako Cześnika w "Zemście" czułem, że ta rola będzie miała ciąg dalszy. I miała - mówi Jan Janusz Tycner, który pomagał Sabiniewiczowi stawiać pierwsze amatorskie kroki na scenie. - Jeździł na konkursy recytatorskie, pisał wiersze. Był zawsze uśmiechnięty - takiego Mariusza zapamiętał.
I taki Mariusz wyjechał na studia na wydziale aktorskim łódzkiej "filmówki", po kilku latach wrócił do Poznania i rozpoczął przygodę z zawodowym aktorstwem; początkowo na deskach Teatru Polskiego.
Ten jego uśmiech znają dobrze widzowie telewizyjnego serialu "M jak miłość", jak Polska długa i szeroka. Mariusz Sabiniewicz wcielił się w nim w rolę Norberta Wojciechowskiego, postaci początkowo demonicznej, z upływem czasu coraz bardziej pozytywnej.
Jako Norbert będzie nam towarzyszył prawdopodobnie jeszcze przez kilka odcinków. W teatrze już go nie zobaczymy. Bo zawód aktora ma to do siebie, że jest ulotny.
Wszystko zostanie w pamięci: Mariusz Sabiniewicz jako Konrad w "Dziadach", Pankracy w "Nie-boskiej Komedii", Artur w "Tangu", Brodin w "Czerwonych nosach", Syfon w "Ferdydurke", Adam Faworski w "Pięknej Lucyndzie", Wacław we "Fredrze dla dorosłych", Porfiry w "Snach", Händel w "Kolacji na cztery ręce" [na zdjęciu]...
A także w wielu, wielu innych rolach.
Pogrzeb Mariusza Sabiniewicza odbędzie się 2 maja na cmentarzu Miłostowskim, wejście od ul. Warszawskiej o godz. 10.40.