Wielki i mały człowiek
Sztuka Łukosza "Tomasz Mann" zrodziła się z germanistycznej - i nie tylko - fascynacji "Czarodziejską górą" i jej autorem. Jak czytamy w dzienniku dramaturga, powstała w Davos, a jej pisaniu towarzyszyła obecność literackich zjaw. Wywoływanie duchów przeszłości stało się sednem sztuki, w której uobecniony został Dramat Historii (wielki i mały człowiek wobec totalitaryzmu), ale zabrakło dramatu w sensie teatralnym.
Akcja rozgrywa się w latach 30. w Szwajcarii, gdzie Mann wraz z żoną schronił się po dojściu Hitlera do władzy. Pisarz-idealista nie może pogodzić się z biegiem historii i naiwnie myśli nawet o powrocie do kraju. Postać zbudowana została dość stereotypowo - wielki człowiek wykazuje rozbrajającą naiwność w codziennych sprawach i niczym pan Hilary wiecznie szuka okularów. Jerzy Święch potrafił jednak tchnąć prawdę w banalnie naszkicowaną postać, jego bohater jest ironiczny i ciepły, wierzymy jego rozterkom, zagubieniu i rozpaczy. Partnerująca mu Anna Dymna też gra pewien typ: żony i opiekunki Wielkiego Człowieka - jest rozsądna, troskliwa, mądra i w swej kobiecej intuicji przenikliwiej widzi sprawy tego świata niż przebywający na wysokościach mąż. Świetna jest scena wzajemnego przekomarzania się, w której Katia, utożsamiając się z bohaterką pisanej właśnie powieści męża, kategorycznie stwierdza, że tym razem nie chce umrzeć w połogu. Wyrzuca Tomaszowi, że uśmiercił Kławdię, gdyż nie spodobał mu się kupiony przez żonę kapelusz. Zaszantażowany pisarz obiecuje tym poprowadzić losy postaci zgodnie z jej życzeniem.
Ciekawszą - ze względów dramaturgicznych - postacią jest ten trzeci, kierowca i fryzjer Frank. Zaufany człowiek, z którym Mann prowadzi poufałe pogawędki, a w rzeczywistości konfident gestapo. Frank, grany przez Zbigniewa Kosowskiego, to tak zwany zwykły człowiek: nie grzeszy odwagą i stara się dostosować do wymagań rzeczywistości. Ten Nikt czy też Każdy ma pecha, że przyszło mu żyć w nieludzkich czasach. Nie jest ani specjalnie dobry, ani specjalnie zły. Gdy bezpieczeństwo zagraża mu osobiście, potrafi zdobyć się na desperacką odwagę. To postać prawdziwa, zarówno w nijakości, jak i zaskakującej metamorfozie, której ulega. Przeraża nas, gdy w zapamiętaniu śpiewa lub podnosi rękę w nazistowskim pozdrowieniu. Budzi respekt i sympatię, gdy odbywszy pokutę, z tym samym zaangażowaniem służy swej dawnej ofierze. W przerażającej konstatacji, jak podobny jest ten zapał dla sprawy, tkwi największa wartość sztuki.