Artykuły

Widmologie polskie

Dwa odległe miasta, dwa odmienne teatry. To samo udręczenie i jedno pragnienie: niech będzie inaczej. Piotr Cieplak i Grzegorz Jarzyna wystawiają Polskę współczesną.

Na poziomie kronikarskim, Innych ludzi Doroty Masłowskiej i Grzego­rza Jarzyny w TR Warszawa i Wyzwole­nia Magdy Drab i Piotra Cieplaka w Le­gnicy łączy zaskakująco wiele, nie tylko jednoczesne premiery. Oba przedstawie­nia zostały zainscenizowane przez reżyse­rów kiedyś współtworzących „najszybszy teatr w mieście”, a dziś należących do tych twórców, na których kolejne przedstawie­nia się czeka. Oba są też oparte na pracy ze­społowej i współczesnych wersjach teatru chórowego. W końcu — oba zobaczyłem dzień po dniu, odbywając w międzycza­sie podróż przez przysłowiowe pół Polski.

Co jest dalej?

Piotr Cieplak miał na zaproszenie dyrek­tora Jacka Głomba wystawić w Legnicy Wyzwolenie Stanisława Wyspiań­skiego. Uznał jednak, że oryginalny dra­mat nie przystaje do współczesnej wrażli­wości. Zaprosił więc do współpracy Magdę Drab — aktorkę teatru legnickiego i zespo­łów offowych, a zarazem jedną z najcie­kawszych dramatopisarek młodego po­kolenia, laureatkę Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za rok 2017 — do stwo­rzenia nowego, autorskiego tekstu. Mimo odmiennego języka i stylu, zachowuje on wyznaczniki kompozycyjne dramatu Wy­spiańskiego i jest nawiedzany przez jego widma, w czym może najgłębiej przypo­mina Wyzwolenie daremnie egzorcyzmujące duchy Dziadów i Kordiana.

Z trzech aktów dramatu Wyspiańskiego w przetworzeniu Drab zostały dwa: Pol­ska współczesna i akt z Maskami. Część pierwsza jest fabularnie osnuta wokół py­tania o tożsamość, zadawanego uparcie „Aktorowi, Który Miał Zostać Obsadzony Jako Konrad, Ale Tak Się Nie Stało” (Bog­dan Grzeszczak). Choć wszyscy wiedzą, że poprawna odpowiedź na pytanie „kim jesteś?” brzmi „Polakiem”, to „Kondzio” (jak sam się przedstawia) nie umie lub nie chce jej udzielić, mimo podpowiedzi ota­czającego go, znakomicie zindywiduali­zowanego chóru (paradoks Polski współczesnej — wspólnota, ale rozdzielona na jednostki). Dopiero pojawiająca się na scenie samotnie i dużo później niż reszta „Kobieta Obsadzona Jako Konrad” (Magda Drab) udziela odpowiedzi, rozpoczynając prowadzenie gry, której jest protagonistką i (jak się później okazuje) twórczynią.

Widowisko „Polski współczesnej” to w swej zasadniczej formule brawurowa śpiewogra (muzyka oryginalna Paweł Czepułkowski i Michał Litwiniec), gorzko prześmiewczy śpiewnik domowy współ­czesnych Polaków. Poszczególne jego sekwencje mają siłę potencjalnie bluźnierczą i wybuchową w wirtuozerskim sposobie łączenia radykalnie odmiennych tro­pów i tradycji.

Pieśń ulegających opresji kobiet to współczesna wersja hymnu Gaude mater Polonia, tworząca wraz z towarzyszą­cymi sekwencjami muzycznymi jedną z najwspanialej ironicznych i queerowych scen kobiecego gniewu, jakie po­jawiły się ostatnio na polskiej scenie. Po­dobną siłę ma podniosły, wielogłosowy chorał dziękczynienia, że nie jesteśmy Semitami. Ale najbardziej wzruszający mo­ment tej współczesnej Polski wyśpiewanej to pieśń o czynieniu sobie ziemi poddaną i końcu świata natury. Anita Poddębniak śpiewa ją na melodię kolędy„Lulajże Jezuniu, tę samą, którą przejmował idący do krematoryjnego pieca chór ludzi w finale Akropolis Teatru Laboratorium. Pieśń Narodzenia znów stała się w polskim te­atrze pieśnią Zagłady…

Wkrótce potem zostajemy zaproszeni do wyobrażenia sobie i pokazania na pal­cach, jak wiele nas łączy (podobne ćwicze­nie wykonywali wcześniej aktorzy na sce­nie). Z tak wyobrażoną Polską zostajemy odesłani do domów. Aktorzy się kłaniają i część publiczności naprawdę zdaje się myśleć, że to koniec. Oczywiście nie.

Teraz następuje część druga: atak Ma­sek — reprezentantów stereotypów Polski współczesnej, a zarazem aktorów teatru legnickiego — na koleżankę, której scena­riusz właśnie zagrali. Ta część jest o wiele trudniejsza do zniesienia. Tworzą ją powtarzane z niewielkimi, ale precyzyjnymi różnicami sekwencje pytań i wyrzutów Masek oraz odpowiedzi Drab, układające się w coraz bardziej męczącą sieć niemoż­liwości splecioną z pragnienia uwolnienia się od Polski współczesnej i tęsknoty za ja­kąś inną — dobrze urządzoną, pozwalającą żyć, troszczyć się o siebie, być odważnym i wytrwałym w codziennych obowiąz­kach i powinnościach.

Ta dobrze znana tęsknota za „normal­nym krajem”, przecinana i podważana jest przez wypowiedziane wprost prze­konanie, że „normalny kraj” to oksymo- ron. Wyzwolenia nie będzie nie tylko dlatego, że są rzeczy, od których uwolnić się nie da (jak wyparta pamięć biernego współudziału w Zagładzie). W Wyzwole­niach nie ma bowiem tego, co kluczowe dla Wyzwolenia: procesu przemiany i rozwoju „myśli ścigającej siebie”. Magda Drab wykrzykuje wprawdzie gniewne i brutalne „sp...jcie z Konradem i arcydramatem”, które jest odpowiednikiem Konradowego „Poezjo precz!!! Jesteś tyranem”, ale ten krzyk nie jest egzorcyzmem, lecz symptomem udręki i niemal rozpaczli­wym wrzaskiem niezgody. W finale wra­camy do punktu wyjścia — do marzeń, że jeszcze „będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Ktoś otworzy okna i będzie długo, długo wietrzył.

A ściana między nami

Marzenie o świeżym powietrzu pojawia się też w Innych ludziach. Pojawia jako zanegowane, bo skąd wziąć świeże po­wietrze w zasnutej smogiem Warszawie, zamieszkałej przez ludzi pozbawionych wszelkiej świeżości i tchu? Odpowiedź wydaje się paradoksalnie prosta: trzeba po­jechać poza centrum, na Wał Miedzeszyń­ski do klimatyzowanych wnętrz ATM Studio, gdzie od kilku lat pokazuje swoje przedstawienia TR Warszawa. Piękna wio­senna sobota, przestronna sala i atrakcyj­nie nowoczesny spektakl zapewniają wy­tchnienie w postaci dwóch godzin iluzji nieprzynależności.

Jarzyna zaadaptował powieść Masłow­skiej na multimedialną zespołową kom­pozycję słowno-muzyczną, do której nie da się jednak użyć terminu „śpiewogra”, bo podstawową „formą podawczą” jest tu rap. Jego specyficzny beat — jednocześnie monotonnie transowy i pulsujący niepo­kojem — dominuje nad całym przedstawieniem i rządzi jego dramaturgią, regulując przeplatanie sekwencji aktorskich i scen wideo, współdziałających ze sobą na po­ziomie daleko przekraczającym stereoty­powe opowieści o nadmiarze ekranów wy­pierających żywych aktorów. Jarzyna wraz z całym zespołem realizacyjnym przenosi w Innych ludziach teatr multimediów na nowy poziom zaawansowania nie tyle (choć też) technologicznego, ile artystycz­nego i dramaturgicznego.

Produkcyjnie, reżysersko, aktorsko Inni ludzie to przedstawienie znako­mite. Ale ta perfekcja ma zaskakujące skutki. Cóż bowiem się dzieje, kiedy hipsterska warszawska publiczność, przybyła do modnego warszawskiego teatru, ogląda ten hipemowoczesny spektakl o nieuda­nym raperze Kamilu, jego grubej matce, chudej dziewczynie, biuściastej i dzia­nej kochance, jej egocentrycznym mężu i wszystkich innych irytująco godnych po­żałowania pokrakach, którzy ich otaczają? Nieuchronnie zaczyna pracować mecha­nizm społecznej i kulturowej dystynkcji, który przemienia tę niby-drapieżną opo­wieść w historię o egzotycznych „innych”, których, owszem, spotykamy, czy też ra­czej — wyobrażamy sobie, że spotkać możemy, ale z którymi nie mamy nic wspól­nego. Gotowa propozycja na Operier Festival, dzięki której przyjeżdżająca tam co­raz lepiej uposażona, coraz bardziej złota młodzież będzie mogła się poczuć lepiej, zanim pójdzie pod scenę, by chóralnie wy­znać, że jest „jak Tamagochi”. Nie sądzę, by kiedykolwiek obejrzeli tę wielkomiejską fantazję o sobie ludzie podobni do Kamila. Nie będzie ich stać.

Perfekcyjna machina arystyczno-producencka wydaje się tu uruchomiona głów­nie po to, żeby maksymalnie oddzielić inscenizowaną rzeczywistość od nas. W efekcie wytwarza nie iluzję sceny, lecz iluzję widowni jako „innych ludzi”, niemających nic wspólnego z tymi śmiesz­nymi i żałosnymi typami i typicami, mę­czącymi się w Polsce, którą sami sobie ustanawiają co dnia, a której szczerze i or­ganicznie nienawidzą, uciekając w seks, narkotyki, sny o potędze i Boże Narodze­nie w Kambodży.

Na dwie godziny i kilkanaście minut je­steśmy poza „tym krajem”. Pochwyceni w wizualno-dźwiękowo-słowny trip, wraz z tworzącymi go artystami i technikami wytwarzamy jego przeciwieństwo: spraw­nie funkcjonującą, atrakcyjną, wolną od anachronizmu, zadowoloną z siebie wza­jemnie całość.

Gdzie tyz ta Polska?

Niezależnie od wszystkich różnic — este­tycznych, performatywnych, ideowych, geograficznych — jakie dzielą spektakle Drab/Cieplaka i Masłowskiej/Jarzyny, łą­czy je na głębszym poziomie wspólnota diagnozy, według której Polska współcze­sna to kraj nie do życia, urządzony na wła­sny obraz i zgubę przez ludzi, którzy nie mają pojęcia, jak go zmienić.

Byłoby jednak daleko idącym uprosz­czeniem uznanie tej diagnozy jedynie za kolejny przejaw polskiego narzekactwa i wiecznego niezadowolenia z siebie. Tak, to też. Ale tu pracuje coś jeszcze, coś chyba głębszego, a niemogącego się do końca przebić i wyrazić wprost. Oba przedsta­wienia mimo wszystko uciekają od ma­sochistycznej chłosty narodowej, której nieszczęsnym arcydziełem jest Wesele. Wyraźnie chcą wyjść poza chocholi taniec „albośmy to jacy tacy i inni nie będziemy”. Chcą wyjść, nawet jeśli nie bardzo wiedzą, dokąd i ku czemu.

Przesycające oba spektakle miazmaty współczesnego udręczenia wydziela narastające poczucie, że polskość dziś wy­obrażana, ucieleśniana i performowana nie obejmuje tych postaw, sposobów dzia­łania, przekonań, które my sami w prak­tyce naszego życia dzieńpodniowego roz- poznajemy jako dające siłę, radość, satys­fakcję i miłość. To, co jest projektowane jako pozytywna alternatywa: ekologia, dbałość o siebie wzajemnie, sprawność produkcyjna, estetyczna atrakcyjność, a w końcu — powtórzę to jeszcze raz — mi­łość, nie wiąże się z polskością. Co nie zna­czy: nie istnieje w Polsce.

Polacy całkiem często bywają proekolo­giczni, troszczą się o siebie wzajem, produkują sprawnie, wyglądają atrakcyjnie i doświadczają miłości. Ale robią to nie jako Polacy, lecz jako „inni ludzie”. Mię­dzy wspólnotą wyobrażoną a realnymi praktykami osób mieszkających tu i te­raz nastąpił rozjazd. Siła, z jaką negują go oficjalne przedstawienia, odpowiada tej, z jaką powraca upiorem w teatrze, który staje się przestrzenią swobodnego odde­chu, wyobrażania sobie i wytwarzania życia w „indziej”, które paradoksalnie tworzy codzienne doświadczenie, niesta- nowiące zarazem podstawy zbiorowych procesów tożsamościowych. Te opierają się bowiem uporczywie na wartościach anachronicznych: poświęceniu życia, go­towości na śmierć, kulcie ofiary.

Praktyki niezgodne z dominującymi wzorami wyobrażania sobie zbiorowości rodzimej znajdują schronienie i wsparcie w teatrze. Usiłuje on nie tylko wystawić ich narastającą niespójność z modelami polskości celebrowanymi oficjalnie, ale też połączyć w jakiś nowy, nieanachroniczny i zarazem niewykorzeniony spo­sób istnienia w świecie, który stopniowo staje się coraz wyraźniej po-narodowy. W podejmujących to trudne wyzwanie przedstawieniach nie widać jeszcze na­wet zarysu tego, jak ów sposób istnienia miałby wyglądać, jak można by połączyć wpisaną w nas rodzimą przeszłość ze wspólnotą, która nadchodzi. Ale widać ogromną potrzebę wykonania tej pracy. Wyzwolenia i Inni ludzie może nieświadomie, niejasno i nie bez błądzenia wytwarzają doświadczenie potencjalnej alternatywy.

Drab i Cieplak dokonują tego przez wy­powiedzenie do końca frustracji i wskaza­nie na codzienną troskę o siebie, innych i świat. Jarzyna — przez artystyczno-technologiczną kompozycję stanowiącą ra­dykalny kontrast wobec tego, co w jej ramach się pojawia. W efekcie poprzez sztukę, przez samą logikę konstrukcji ar­tystycznej oba spektakle wywołują owo widmowe „indziej”, które krąży po Polsce jako duch nieznanej przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji