Widmo kija bejsbolowego krąży po Europie
„Tkocze” Gerharta Hauptmanna w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Michał Kuziak, członek Komisji Artystycznej XI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej i Europejskiej „Klasyka Żywa”.
„Tkocze” Gerharta Hauptmanna w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Michał Kuziak, członek Komisji Artystycznej XI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej i Europejskiej „Klasyka Żywa”.
Jak zrobić dzisiaj spektakl o buncie robotniczym? I przede wszystkim – po co? Zaniknęły wielkie fabryki i ich pracownicy, nie słychać o strajkach. Wyzysk znaturalizował się, przybrał bardziej subtelne formy niż te widoczne w XIX i XX wieku, a zarazem, przynajmniej w Europie, nie prowadzi do zagrożenia biologicznej egzystencji pracowników. Jednocześnie mamy świadomość podminowania naszego świata przez kwestię nierówności społecznych, coraz bardziej wyraźną od czasów kryzysu 2008 roku. Kleczewska wzięła na warsztat, zaadaptowany przez Grzegorza Niziołka, dramat Gerharta Hauptmanna Tkacze z 1892 roku. Tekst ten został ostatnio wydany w tłumaczeniu Mirosława Sieniawy na język śląski w wariancie słowiańskim. Niziołek z Kleczewską sięgnęli właśnie po ten przekład, wpisując się tym samym w dyskusję na temat języka śląskiego i śląskiej narodowości, jak również – wspólnoty/wspólnot, które są mniejszością, zamkniętą w granicach swojego języka i niezrozumiałą dla innych.
Dramat Hauptmanna, jeden z najbardziej znanych utworów noblisty, poświęcony został rebelii tkaczy śląskich z Sudetów, która miała miejsce w 1844 roku i stała się słynna w Europie. Powodem buntu była nędza i głód. W trakcie zajść zniszczono miejsca pracy oraz siedziby fabrykantów i kupców. Zdesperowani tkacze śpiewali pieśń Krwawy sąd. Rebelia zakończyła się krwawym stłumieniem. Pisarz ukazał, wynikające z bezsilności i wściekłości, kształtowanie się buntu, a także jego wybuch i konsekwencje. Mógł przy tym korzystać z informacji na temat losu robotników z pierwszej ręki, dziadek Hauptmanna pracował w fabryce w Malinniku.
W związku z podjętą problematyką dramat należał przez lata do klasyki literatury lewicowej i lewicowego teatru, również amatorskiego robotniczego. Z wystawieniem Tkaczy w Niemczech wiązała się afera polityczna, ingerencje cenzury oraz sądowe procesy. Utwór potraktowano jako zagrażający niemieckiej państwowości. Podobne problemy pojawiły się w związku ze scenicznym losem dramatu w Europie i na ziemiach polskich. Krakowskiej inscenizacji z 1905 roku towarzyszyły manifestacje robotnicze. Sięgnięcie po Tkaczy dzisiaj stanowi rodzaj deklaracji ideowej – zaangażowania w sprawy społeczne, choć przecież musi temu towarzyszyć też świadomość wspomnianej przeze mnie odmienności historii nam współczesnej i tej wywodzącej się z XIX wieku.
Kleczewska i Niziołek, oprócz wyboru tłumaczenia Tkaczy na język śląski i dodania monologów napisanych przez Zbigniewa Rokitę oraz fragmentów reportażu Głód Martína Caparrósa (padają słowa o filantropii bogaczy czy hejcie na celebrytów w mediach społecznościowych), poddali tekst Hauptmanna konfrontacji z naszą współczesnością. Pozbawili dramat konkretnego czasu, pozostawiając miejsce – Śląsk (choć raczej Górny niż Dolny). I w tym przypadku można by jednak poszerzyć tę lokalizację o wiele innych miejsc, w których dokonała się na świecie deindustrializacja. Spektaklowi towarzyszy, wprowadzający weń, film ukazujący świat z perspektywy człowieka przechadzającego się po śląskim mieście; wypada dodać, że w 2009 roku w takim duchu Anna Molska wyreżyserowała film Tkacze. Przyjrzyjmy się szczegółom wspomnianej konfrontacji.
Jeden z jej aspektów jest oczywisty. Nawiązuje do pracy polskiego teatru zajmującego się transformacją systemową w Polsce lat 90.; Kleczewska podejmuje zresztą ten wątek nie pierwszy raz. Opowieść o kształtującym się buncie tkaczy z XIX wieku pozwala opowiedzieć doświadczenie poniżenia w rodzącym się polskim kapitalizmie. Reżyserka ubiera swoich bohaterów w stylu transformacyjnym, jak z kiepskiego second handu. Ukazuje nędzę i tandetność ich życia. Buduje scenę nawiązującą do konwencji przedstawień wokółtransformacyjnych – ze szklanymi boksami, w których rozgrywa się, często groteskowe, życie wykluczonych.
Sprawa robotnicza, relacja z pracodawcą, przemoc wpisana w nią, okazuje się czymś ponadczasowym. Kwestie pracodawcy/przedsiębiorcy aktualizują się na katowickiej scenie również w kontekście dzisiejszych wypowiedzi właścicieli środków produkcji, akcentujących ryzyko własnej pracy, ponoszone koszty, zagrożenie przez konkurencję i wysiłek podejmowany na rzecz innych; właścicieli szukających sposobów optymalizacji kosztów. Do tego pojawia się retoryka pracownika marnującego swój dochód na alkohol, co zresztą znajduje potwierdzenie w opowiadanej na scenie historii. Zwróćmy uwagę, że moment, w którym strajkują śląscy tkacze to czas narodzin globalizacji (rozpoznają jej początki Karol Marks i Fryderyk Engels w Manifeście komunistycznym pisanym w połowie XIX wieku), kiedy to szczególnym problemem, pozbawiającym robotników i tak nisko płatnej pracy, staje się międzynarodowa konkurencja. To także czas, w którym maszyny zaczynają zastępować pracę ludzką. Oba ta zjawisko wracają również dziś w nowych dotkliwych odsłonach. Warto dodać, że w trakcie konferencji prasowej poprzedzającej premierę aktorzy odczytali manifest związany ze swoją źle opłacaną pracą. Bez wątpienia aktualnie wybrzmiała też padająca ze sceny krytyka Kościoła jako instytucji sytuującej się po stronie władzy i gruntującej istniejący, niesprawiedliwy, ład społeczny, z którego czerpie zyski.
Drugi aspekt konfrontacji historii opowiadanej przez Hauptmanna z naszą współczesnością jest szczególnie interesujący i zapewne kontrowersyjny. Twórcy katowickiego spektaklu zdają się bowiem nawiązywać do powszechnej w polskiej literaturze i kulturze wizji rewolucji jako dzieła resentymentu. Tak jest ona pokazana choćby w Nie-boskiej komedii, podobnie w Przedwiośniu. Owszem, okazuje się zjawiskiem usprawiedliwionym w związku z cierpieniem upodrzędnionych i błędami elit, ale zarazem nie niesie ze sobą pozytywnej wizji zmiany świata na lepszy. Wiąże się z marzeniem o prostym odwróceniu hierarchii społecznej, o znalezieniu się na górze tych, którzy byli na dole i korzystaniu z tej sytuacji, również o zemście na dawnych uprzywilejowanych.
Ze sceny padają słowa o buncie chama, który ma na celu to, by wszystkim było źle; słyszymy też o sprawiedliwości, która jest sprawiedliwością wyłącznie dla domagającego się jej. Sytuacja ta przypomina Jokera w reżyserii Todda Phillipsa z 2019 roku. W filmie bunt ma niejasne źródło – jest nim i likwidacja opieki społecznej, z której korzystał bohater, i jego wybujałe ego. Rewolta Jokerów to uruchomienie destrukcji u pozbawionych indywidualności naśladowców. Takie ujęcie zdaje się głosem nie tylko w związku z kwestią nierówności społecznych, ale i w koniecznej do podjęcia debacie nad populizmem, który przez środowiska lewicowe (i oczywiście też prawicowe, które stały się jego beneficjentem) był po 2015 roku traktowany jako poszerzenie i pogłębienie demokracji, zwrot ku mądrości, jaka miałaby tkwić w klasie ludowej. Zbuntowana masa w spektaklu Kleczewskiej składa się z różnych buntowników – również tych, którzy napadli na Kapitol po przegranych przez Trumpa wyborach; są tam kibole i narodowcy wyposażeni w kominiarki, flagi i kije bejsbolowe.
Z jednej strony słyszymy o ponadczasowej sprawie wyzyskiwanych robotników i o żyjącej ich kosztem klasie wyższej, o ludzkiej niedoli i cierpieniu. Skandalu świata, w którym żyjemy również dzisiaj, dość tu przypomnieć przemysł wyeksportowany na jego obrzeża w Azji czy Afryce. Z drugiej: mamy tłum powodowany irracjonalną rządzą zniszczenia. Walka o godność obsuwa się w orgię niszczenia. Ludzie wykluczeni, pozbawieni możliwości awansu społecznego, zbędni, niszczą świat, w którym źle im się żyje. Nie potrafią jednak zdobyć się na prawdziwą emancypację. To pesymistyczne spojrzenie na naszą współczesność. Przestroga dla świata, który zdaje się nie znajdować sposobów rozwiązania niszczących go problemów. Mająca miejsce na scenie rewolta okazuje się zresztą pozorna – powieszony fabrykant dalej wypowiada swoje kwestie.
Kleczewska panuje nad całością spektaklu i świetnym zespołem aktorskim. Korzysta z różnych estetyk – od naturalizmu po groteskę. Operuje różnym tempem akcji. Używa projekcji filmowych pozwalających między innymi wyeksponować jednostkowe perspektywy bohaterów, wydobytych z przedstawienia. Kontrastuje, również dzięki znakomitej scenografii Justyny Łagowskiej, życie fabrykantów i tkaczy, odsłaniając radykalne nierówności społeczne. Sceny buntu zostają ukazane w spektaklu w brawurowy sposób, choć mamy też spiętrzenie kilku potencjalnych finałów spektaklu, jakby niemogącego się skończyć. Przypominają rozpętanie pierwotnych destrukcyjnych orgiastycznych żywiołów, pełną przemocy, krzyku oraz wybuchających petard, jatkę. Ekstazę końca świata wybrzmiewającą w rytm muzyki techno i dzikich tańców, z której wyłania się przejmująca pieśń buntu robotników. Wspomniana groteska rodzi się z przerysowania postaci i sytuacji, zderzającej tragizm z komizmem, eksponującej fatalność zdarzeń, a też pewnie świadomość konwencji ich przedstawiania w teatrze. Kleczewska zdaje się operować Brechtowskim efektem wyobcowania, by wytrącić widza ze stanu empatycznego zaangażowania w to, co dzieje się na scenie i sprowokować do myślenia.
***
Tkocze Gerharta Hauptmanna, przekład i konsultacje językowe: Mirosław Sieniawa, reżyseria: Maja Kleczewska, adaptacja i dramaturgia: Grzegorz Niziołek, współpraca dramaturgiczna: Zbigniew Rokita, scenografia i reżyseria świateł: Justyna Łagowska, choreografia: Maćko Prusak, kostiumy: Konrad Parol, muzyka: Cezary Duchnowski, projekcje: Krzysztof Garbaczewski, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, premiera: 29 kwietnia 2025.