Artykuły

W co się bawić?

Spektakl Powszechnego jest reakcją na wystawiony wcześniej Klątwę. Gestem wobec tradycjonalistów i ich wartości, który ma złagodzić poprzedni atak.

Pół roku temu węgierski reżyser, Árpád Schilling, znany ze świetnego wystawienia Mewy Czechowa (2003), a obecnie z uprawiania tea­tru politycznego i krytyki Viktora Orbána — wyreżyserował w warszawskim Powszechnym Upadanie.

Przedstawienie, podobnie jak złej sławy Klą­twę, rozegrano na gołej scenie, za to klasyczny­mi środkami, opowiadając perypetie pewnej pol­skiej rodziny. Scenariusz powstawał między in­nymi w trakcie prób, Schilling podkreślał, jak dużo wnieśli doń aktorzy, przy czym rzeczywis­te imiona wykonawców stały się imionami postaci scenicznych. Poznajemy więc profesora uniwersytetu Arka (Arkadiusz Brykalski), któ­ry pozostaje w żywej erotycznej relacji z żoną Ewą (Ewa Skibińska), ale tak naprawdę intere­suje się swoim studentem Julkiem (Julian Świeżewski), rówieśnikiem własnej córki Ani (Anna Ilczuk), zdobywając jego względy i uwodząc go.

Brat żony Michał (Michał Jarmicki) nie radzi sobie w rzeczywistości, w której tak dobrze ra­dzą sobie Arek i Ewa. Nie ma odpowiedniego wykształcenia, jego oferty przepadają we wszyst­kich konkursach, nie umie zdobyć stałej posady, i co za tym idzie — sięga po alkohol. Stale też pożycza od siostry pieniądze. Jego córka Klara (Klara Bielawka) zachodzi w ciążę po miesią­cu znajomości z Wiktorem (Wiktor Loga-Skarczewski), kiedy oboje nie są jeszcze przygoto­wani ani na stały związek, ani na dziecko. Chło­pak jest robotnikiem, niewiele zarabia, ale jest gotowy walczyć o przyszłą rodzinę.

Do akcji wkracza Ewa, która sonduje sytua­cję i namawia Klarę do aborcji, roztaczając przed nią uroki życia bez zobowiązań. Dziew­czyna początkowo się wzbrania, ale w końcu przystaje na propozycję ciotki, zwłaszcza że ta oferuje pieniądze na zabieg. Ewa rozmawia także z Wiktorem, zasiewając w nim niepewność co do rodzinnych planów i uświadamiając, że tak naprawdę marzył o wyjeździe za gra­nicę. Usiłuje go też uwieść; mężowi mówi jed­nak, że jest odwrotnie i napuszcza go na chło­paka. Być może jednak w Wiktorze kiełkuje zainteresowanie kobietą, która nagle uświada­mia mu jego własne pragnienia i odsłania przed nim inny świat. Powstrzymując samczą za­zdrość, Arek wybacza Wiktorowi (rzekome?) pożądanie Ewy, ale zarazem pokazuje mu, gdzie jego miejsce.

Tradycyjnie wychowany Julek, który przeży­wa wyrzuty sumienia z powodu romansu z męż­czyzną, przełamuje się. Istotę związku oddaje scena z odkurzaczem, kiedy półnagi Adonis, z ręcznikiem na biodrach, sprząta mieszkanie w rytm przeboju I Want to Break Free, w po­dobnych realiach śpiewanego przez frontmana Queen w znanym teledysku. Ale kiedy Julek naiwnie wyobraża sobie, że profesor po­rzuci dla niego żonę i córkę, zostaje odprawio­ny. Wiktor, który z powodu Ewy traci dziecko, spotyka się pod jej oknem z wykorzystanym przez Arka Julkiem. Rodzi to szczerą relację rówieśników, przechodzącą drogę od bitki do wypitki. Ale na złożoną mu erotyczną propo­zycję Wiktor reaguje agresją.

Szczere jest także spotkanie Julka i Ani, uświa­damiającej mu, że jest biseksualny, i drapieżnie walczącej o własnego ojca. Bohaterka, przygląda­jąca się temu romansowi i tragedii Michała, po­pełniającego w finale samobójstwo, o co Ania oskarża własną matkę, nie podziela otwartego światopoglądu rodziców. To właśnie ona podsu­mowuje wydarzenia, robiąc awanturę i wywra­cając do góry nogami ich świat. Okazuje się je­dyną osobą dojrzałą do świadomego buntu.

Fabuła spektaklu jest prosta, ale dobrze wy­myślona. Jeśli wziąłby ją na warsztat zdolny dramatopisarz, pogłębił i wycieniował portre­ty, dopracował w szczegółach, osadził w rea­liach i wyraził mniej kolokwialnym językiem — powstałby może tekst, na który w teatrze czekamy. Portret, który — oprócz rodzinnych perypetii — pokazuje dwie grupy społeczne, mające inny stosunek do życia i dwa pokole­nia, których interesy są zazwyczaj rozbieżne. Wyznacza zależności między jednymi i dru­gimi oraz pola konfliktu.

Zamiast tego mamy jednak szkic o cechach politycznego pamfletu. Błyskotliwy, zagrany z werwą. Chciałoby się jednak zobaczyć akto­rów w bardziej dopracowanym przedstawie­niu, grających także półtonami, gdzie inter­pretacja jest do końca przemyślaną strategią, za którą twórcy biorą odpowiedzialność. Tym­czasem nie wiadomo, czy Ewa uwodzi Wikto­ra z rozpędu grającej postać aktorki (Skibińska jest bardzo przekonująca w tej roli, ale widać szarżę), czy dla podkreślenia przewrotności postaci, a to przecież nie wszystko jedno dla wniosków, jakie mamy wyciągnąć. Nie przecho­dzi żadnej przemiany Ania, od początku zdys­tansowana do rodziców. Gdyby ją przechodzi­ła, a aktorka budowała stopniowo napięcie, to szczera rozmowa z ojcem, kiedy córka dowia­duje się od innych o jego romansie z Julkiem, mogłaby okazać się najmocniejszą sceną sztuki. Mamy tam kapitalną puentę: oto ojciec płacze w ramionach córki z powodu uwiedzenia jej rówieśnika, czego jednak nie mógł sobie od­mówić, a jednocześnie opowiada o tym, jaką wartością jest rodzina! Toż to kwintesencja na­szej epoki: wywrócenia, a następnie pomiesza­nia wszelkich reguł i norm. To lepsze, a przede wszystkim prawdziwsze, od American Beauty.

Jesteśmy jednak w teatrze politycznym. Schil­ling, który doskonale wie, że kilka miesięcy wcześniej Oliver Frljić wyreżyserował w Po­wszechnym Klątwę, postanowił dla równowa­gi uderzyć w obóz europejczyków. Pokazać im świat, w który wierzą. Mitologie, jakim ulegają. Nonsensy, w jakie popadają. Zdrady, jakich się dopuszczają. I dobre samopoczucie, w którym tkwią od lat, przekonani o własnej wyższości.

Bo przecież Arek i Ewa po prostu używają życia, nie dbając o konsekwencje. To para ko­niunkturalistów, którzy nieźle się bawią cu­dzym kosztem, wyrozumiałych dla siebie na­wzajem. Kiedy on łaje Wiktora za rzekome uwodzenie mu żony, broniąc jej czci, odrea­gowuje wyrzuty sumienia wobec zdradzanej. Ona zaś napuszcza męża na chłopaka, żeby wzbudzić w nim zazdrość, bo właśnie w ten sposób dba o własną atrakcyjność. Jak słusznie zauważył jeden z recenzentów, relacje między małżonkami przypominają te z Kto się boi Virginii Woolf? Albeego. Tyle że Arek i Ewa — dużo mniej skomplikowani, bardziej plakatowi — żyją pół wieku potem, w innym świecie. Za­miast małżeńskiego masochizmu mamy więc zadowolonych z siebie hedonistów, którzy re­kompensują niedomogi związku przyjemno­ściami, w tym często uprawianym seksem, stano­wiącym panaceum na wszystko. Bez przerwy też rozmawiają o teatrze, z którego zresztą, jak wynika z dialogów, nic nie rozumieją.

Przede wszystkim jednak Schilling poka­zuje dwie Polski. Życiowa pozycja Arka, Ewy i Ani jest przecież zupełnie inna niż Michała, Klary i Wiktora, ale inny jest też ich świat war­tości. I być może nawet dobre chęci jednych, bo nie można zupełnie wykluczyć takich po­budek, powodują kataklizmy wżyciu drugich. Ścierają się ze sobą dwa różne porządki, których pogodzić nie sposób. Tradycjonaliści, nawet jeżeli słabo znają czy przeżywają własną wia­rę, budują instynktownie na chrześcijańskich fundamentach, gdzie aborcja jest złem, a pod­stawowe dobro stanowi rodzina. Wybrzmiewa to w wypowiedziach Julka, Wiktora (mniej Kla­ry, ale to jest funkcją zmiany akcentów w spek­taklu) i o pokolenie starszego Michała.

Wyzwoleni liberałowie, którzy w ramach transformacji przeszli w mediach i na uniwersy­tetach modernizacyjne szkolenia, myślą i czują inaczej. Ale reakcja Arka pokazuje, że i oni, kiedy mają ponieść stratę, otwarty światopo­gląd zawieszają na kołku. Nagle zaczynają czegoś żałować, dociera do nich, że nowa przy­goda nie jest tyle warta. Przy czym — co jest i straszne, i śmieszne — dokonując świadomie przekroczeń, nadal uważają się za uczciwych katolików (w scenariuszu Ewa zaczyna roz­mowę z Klarą od takiego wyznania). To by wska­zywało, że oprócz dwóch porządków panuje też bałagan pojęciowy, a współcześni nie za­wsze zdają sobie sprawę z tego, w co się bawią. Być może nie chcą też dokonywać ostateczne­go wyboru. Epoka obiecuje przyjemności i roz­tacza miraże, można sięgnąć po wszystko, ale przecież nikt nie chce ponosić konsekwencji. Na wszelki wypadek lepiej też tkwić okrakiem na barykadzie. Toteż w postępowaniu scenicz­nych małżonków więcej jest bezmyślności, ka­prysu i mody niż rzeczywistego demonizmu. Używa się też wielkich słów na określenie zachcianek. Bo czy Arek jest homoseksualistą, czy tylko chce spróbować czegoś innego albo uciec od toksycznego związku z żoną? Tymczasem rezultaty jego zachowań są już całkiem realne.

Spektakl Powszechnego jest więc pewnym gestem wobec tradycjonalistów i ich wartości, który ma złagodzić poprzedni atak w postaci Klątwy. Przy okazji można zastanowić się nad medialnym rozgłosem obu przedstawień i gło­sami krytyki, bo to tak naprawdę mówi coś o dys­kusji, jaka się toczy między zwaśnionymi. O Upa­daniu wie niewielu, o Klątwie słyszeli wszyscy. W recenzjach spektaklu Schillinga, pisanych w znakomitej większości przez ludzi o otwartym światopoglądzie, trudno znaleźć refleksję nad faktycznym wykluczeniem tradycjonali­stów z przestrzeni teatru i sztuki (choć w dwóch omówieniach taka myśl kiełkuje), a za po­przednich rządów niemal ze społeczeństwa. Na ogół recenzenci piszą o ksenofobicznym światopoglądzie bohaterki, rozliczającej swo­ich rodziców, albo lekceważą przedmiot kry­tyki, wspominając o dwóch prędkościach od­bioru i starych transparentach.

Nie oceniam kolegów, tylko przedstawiam rea­lia, w jakich ta nasza rozmowa się odbywa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji