Artykuły

Królestwo

Spojrzenie na Bezkrólewie przez pryzmat idei królestwa uniwersalizuje przekaz dramatu Tomczyka.

„W czasie bezkrólewia ludzie czekają, aż się wyjaśni” — mówi Józef (Andrzej Mastalerz), za­pytany o nazwę kraju, w którym znaleźli się bohaterowie sztuki Wojciecha Tomczyka. Spo­tykamy ich w przygranicznej karczmie. Józef prowadzi ją wraz z żoną Zofią (Joanna Jeżewska) i córką Justyną (Edyta Januszewska). Wkrótce odwiedzą ich uciekinierzy ze stolicy, przynosząc wieść o śmierci króla. Na razie jednak panuje tu spokój. A tak naprawdę: zawieszenie, nie­pewność, niedookreślenie, bezkształt, które rodzą formę. Bełkot, który staje się słowem. Ale czy urodzi, czy się stanie — tego nie wiado­mo. Kluczowy jest ten stan niewiedzy — niewiadomości.

Jerzy Machowski reżyserując w Teatrze Telewizji prapremierę Bezkrólewia, podkreślił go zmianami w tekście dokonanymi w po­rozumieniu z autorem. „Jakiś pożytek z wia­domości? Po prawdzie to znikomy. Właściwie żaden” — mówi Zofia, a Józef przyznaje jej rację, zamiast rzucić — jak w dramacie — runy. W efekcie nie dowiaduje się o śmierci króla, dopóki nie powiedzą mu o tym przybysze ze stolicy: Glans (Redbad Klynstra-Komarnicki), Gostek (Marcin Kwaśny) i Kolo (Krzysztof Szczepaniak). Karczmarz nie chce poznać źródeł odczuwanego niepokoju, który w lek­turze sztuki identyfikujemy jako reakcję na ka­tastrofę smoleńską. Paradoksalnie, usunięcie aluzji do tego wydarzenia jest ich aktualiza­cją. U Machowskiego Justyna wróżebnie obry­wając listki, nie rozstrzyga już, czy to był wypa­dek, czy zamach. Są rzeczy, których lepiej nie wiedzieć. Należą do nich losy króla. Czy dla­tego, że informacje te są niebezpieczne, czy dlatego, że tylko nieważne?

Znamienne, że to właśnie ona, najmłodsza z postaci, nie zaprząta sobie głowy sytuacją po­lityczną, która w Bezkrólewiu organizuje całą rzeczywistość. Kraj, choć stracił monarchę, pozostaje królestwem. Nadal są w nim przy­byli ze stolicy dworzanie i prowadzący karcz­mę pośledniejsi poddani. Jednakże z chwilą, gdy młodzi przestają dbać o losy korony, sys­tem zaczyna się chwiać. A wraz z nim idea monarchii ufundowana na tradycji i boskim planie. Idea, którą powołało, czy też przywróci­ło do życia pokolenie ich rodziców. Dlatego to właśnie młodzi są w tej inscenizacji najistot­niejsi. Poza Justyną to także Kolo, który u Machowskiego jest sympatyczniejszy i mniej groź­ny niż w sztuce. Łatwo go polubić, zwłaszcza gdy zaczyna rozumieć, że nie chce być „trochę grubszym przecinkiem w tysiącletniej historii średniego narodu”. Justynę, która mu to uświadamia, też chciałoby się obdarzyć sympatią, ale kreacja Januszewskiej sprawy nie ułatwia. Bohaterka w jej interpretacji jest nie tyle prostoduszna, ile przaśna, i zamiast intry­gować — irytuje. Mimo to jest postacią central­ną. Tracą na znaczeniu Gostek i bieda-demoniczny Glans, którzy miast, jak to Tomczyk pierwotnie napisał, udusić młodszego kole­gę, zostawiają go samego w pustce. Nie wiemy, jak ginie Kolo — akcja przenosi się do karczmy, ale w sądnej chwili słychać grzmot, więc mo­żemy domniemywać, że raził go piorun. Koniec to po równo legendarny i kiczowaty — w sam raz na świat Bezkrólewia.

W tej interpretacji warto więc podążać nie za polityczną intrygą, która prowadzi do śmierci Kola, lecz za jego miłosną relacją z Justyną, wio­dącą w przeszłość jej rodziny. Romans nie wypa­da jednak najlepiej. Swoją kulminację znajduje w niezręczności scen sypialnianych, do których przyjdzie nam jeszcze wrócić, ponieważ jak­kolwiek byłyby niezabawne i groteskowo in­fantylne — pozostają istotne. To chyba najwięk­szy problem prapremiery Bezkrólewia — przez inscenizacyjne niedoskonałości zamiast uwy­datniać wagę wątków, artyści odwracają od nich uwagę. Tekst Tomczyka jest zaś na tyle niejed­noznaczny, że to na odbiorcy spoczywa ciężar decyzji o tym, co ważne, a co nie — ten sam cię­żar, który dźwigają bohaterowie. Wieloznacz­ność podkreśla także przestrzeń. Odpowie­dzialna za scenografię i kostiumy Aleksandra Gąsior stworzyła niezwykłe miejsce-nie-miejsce, zbudowane z balonów, świateł i dymu. Za­wieszone w próżni, oniryczne i prozaiczne zarazem. Zdegradowane, ale urokliwe, chwi­lami wręcz bajkowe. Satyrycznie prowincjo­nalne w nachalnych i przerysowanych wystro­jach wnętrz, lecz zbudowane z życzliwością. Bez wątpienia przygraniczne, ale i bliskie.

Spojrzenie na Bezkrólewie przez pryzmat idei królestwa uniwersalizuje przekaz dramatu. Twórcy, dokonując zmian w tekście, odcinają sztukę od politycznej doraźności. Lepiej, jeśli w swojej prapremierze Bezkrólewie nie będzie prawicową sztuką o Smoleńsku — zdają się my­śleć. Lepiej, jeśli widzowie nie będą jej oglądać przez pryzmat dotychczasowej nieobecności na polskich scenach, którą niekiedy postrzega­no politycznie. Lepiej, ponieważ wtedy Bez­królewie będzie uniwersalne, a przez to donio­ślejsze. Będzie rozprawą o polskości (a nawet ludzkości), nawiązującą do Ślubu Gombrowicza i Wesela Wyspiańskiego, do których to tekstów Tomczyk często się odwołuje, a nie satyrą na polityczny establishment III RP. Tymczasem, jeśli skoncentrować się na Justynie, to prapre­mierowa inscenizacja zrywa nie tylko ze Smo­leńskiem, ale także z dalszą historią.

Widać to w scenie łóżkowych igraszek Ju­styny ze świeżo poślubionym Kołem, przerwanych przez rodziców panny młodej. Inge­rują po to, by opowiedzieć im historię, na któ­rej ufundowali swój świat. Są w niej: opozy­cyjna atmosfera PRL-u, tajemniczy list prote­stacyjny zwiastujący równie enigmatyczną koronację, wybór Karola Wojtyły na papieża, dzwony w warszawskich kościołach — symbo­liczne koincydencje, glina do lepienia wiary w cudowność i ciągłość tradycji, która wytycza bieg historii. Takie spojrzenie na rzeczywi­stość pozwala dostrzec w niej „plan”, o którym mówią bohaterowie. Jego potwierdzeniem jest zaś król, który objął władzę w kraju do niedaw­na jeszcze komunistycznym. W czasie bezkró­lewia ważą się dalsze losy tego miejsca. Inter­pretatorzy dramatu Tomczyka wskazują na występujące w nim dwie frakcje, prezentujące odrębne spojrzenie na to, czym jest „ten kraj” i co się z nim stanie. Podział nie przebiega jed­nak po linii: kosmopolici — patrioci, lecz: mło­dzi — starzy.

„Ja myślę, że jak człowiek wie, po co żyje, to wszędzie mu dobrze” — mówi Józef do Kola. I doprecyzowuje: „Prawie każdy wie, trzeba wiedzieć, jaki jest plan”. Kolo protestuje: „Nie ma żadnego planu, przecież to ja decyduję”. Czy tu rzeczywiście jest jakiś konflikt? Czy istnieje różnica między „człowiek wie” a „ja decyduję”? Czy wiedzieć to coś więcej, niż zde­cydować co i jak? Przecież to właśnie robi Jó­zef, rezygnując z rzucania run. Decyduje, że wszystko jest w porządku. Na tym mechaniz­mie zbudowany jest świat jego i Zofii. „W cza­sie bezkrólewia ludzie czekają, aż się wyjaśni”. Czy cokolwiek wyjaśnia się samo z siebie?

Wyjaśnienie trzeba nie tyle dostrzec i odczytać, ile zdecydować, że oto jest. To właśnie robią Józef i Zofia w obliczu wyboru nowego pa­pieża. Tego odmawiają Kolo i Justyna, podając w wątpliwość ich interpretację wydarzeń. Dla­tego też Justyna protestuje przeciwko udzia­łowi Kola w tej dziwnej koronacji Józefa, któ­rą urządzają Gostek i Glans. Zdaje sobie bo­wiem sprawę, że to od decyzji ludzi, a nie od boskiego planu, zależy, czy i kto będzie rzą­dził, a w konsekwencji — czy będzie istniało królestwo. Ktokolwiek zaś założy koronę, bę­dzie konserwował obraz świata powołany przez pokolenie jej rodziców. Obraz, który ona odrzuca.

O tym, że wszystko tu zależy od decyzji bo­haterów, przekonuje jeszcze jedna zmiana w tekście. W telewizyjnej adaptacji zniknęło pytanie Zofii zadane Józefowi u drzwi pokoju córki: „Wierzysz w istnienie szerszego pla­nu?” Józef nie musi więc odpowiadać: „Oczy­wiście, on musi istnieć. […] I w głębszy sens też wierzę”. U Machowskiego Zofia powstrzymuje męża przed pukaniem do drzwi i w krótkiej rozmowie daje wyraz swojej dezaprobacie, przy okazji opisując świat, w którym żyje Justyna: „Wszystko to tak szybko, tak nagle […]. Każde­go dnia wszystko od nowa […] jak gdyby ni­gdy nic się nie wydarzyło? […] Wszystko to ta­kie bez formy, bez namysłu, bez wahania […] bezkrólewie”. Józef w międzyczasie zdąży spointować: „Takie czasy”. Nic dodać, nic ująć. Świat, do którego za chwilę wtargną ze swoją kombatancką opowieścią, świat młodych jest „bezkrólewski” z natury. Nieważne, jak sym­boliczne będą koronacje, jak dobitnie potwier­dzone znakami na niebie i ziemi, i jak łatwo transformują w mit. Justyna i tak w imieniu kolejnego pokolenia powie: „Trochę jestem zawiedziona”. Ten zawód obejmuje całą prze­szłość i wszystko, co z nią związane. Może być ironicznym podsumowaniem, pobłażliwą krytyką, gorzką konstatacją, ale może też być trafnym odczytaniem świata tu i teraz. Świata, który w spojrzeniu Tomczyka jest nieomal postapokaliptyczny, jest — jak pisał Jacek Kop­ciński — „ziemią jałową”, poranioną jak jej król. Jednak z perspektywy młodej bohaterki można go zobaczyć inaczej, jako przestrzeń wolności — wolności od idei królestwa.

Niestety — i tu pobrzmiewa dominujący pe­symizm Tomczyka — ostatecznie ona także nie jest skuteczna. Nie przynosi ukojenia, od ni­czego nie uwalnia, tak jak jałowe gesty i słowa, którymi bohaterowie konstruują i dekonstruują świat oraz samych siebie. Te wszystkie wymuszone i sztuczne protezy ceremonii i ry­tuałów, to W pustyni i w puszczy zamiast Bi­blii, na które przysięgają nowożeńcy. Ten hu­mor, który widać, a który nie bawi. Myśl wikła się tu w splątanym ględzeniu, groteskowo spotęgowanym do momentu, w którym rodzi się wątpliwość: czy tu rzeczywiście jest jeszcze jakaś myśl? A może to tylko galwanizacja trupa, na którego Tomczyk nakłada a to trochę Gombrowicza, a to trochę Wyspiańskiego, jak gdyby usiłował przekonać, że to właśnie oni odzyskują w tym miejscu-nie-miejscu głos. Tymczasem ich tutaj od dawna nie ma, nie bez powodu nieobecny syn Józefa i Zofii zmienił imię — w tekście był Wiesławem, w telewizji jest Witoldem. I jak to Witold „wiele miesięcy temu odjechał w dalekie strony”.

Świat bez syna to świat bez naturalnego dziedzica — bez przyszłości rozumianej jako kontynuacja królestwa. Tomczyk powstrzy­muje się jednak przed ostateczną diagnozą i zostawia interpretacyjną furtkę. Justyna na pogrzebie Kola zdradza, że jest w ciąży. „Przed tobą wszystko, za nimi prawie wszystko” — mó­wiła do kochanka, to samo może powtórzyć dziecku. I choć płeć potomka nie jest jasna, to instynktownie czujemy, że to będzie chło­piec. W tym świecie nie ma miejsca dla kró­lowych, być może także dlatego Justyna ów świat odrzuca. Ale ani Tomczyk, ani Machow­ski nie pozwalają jej na zwycięstwo, odsyła­jąc do mglistej przyszłości. Dziecko jest więc nadzieją — albo na powrót króla, albo na defi­nitywne pogrzebanie królestwa. Wybierając odpowiedź, warto wrócić do istoty bezkróle­wia i zapytać: czy się wyjaśniło? Czy już wie­my, gdzie jesteśmy? W telewizyjnej adaptacji słowo „Polska” pojawia się w refrenie piosenki na początku przedstawienia. Później nie wy­powiada go żadna z postaci. Tym donioślej brzmi ono w ustach Justyny, która na koniec śpiewa wspomniany refren. To dowód na jej porażkę. Idea królestwa, czyli Polski, prze­trwała. I nawet jeśli są w nim skrytobójcy, to nikt nie chce obalać tronu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji