Artykuły

Twoja pierwsza Burza

We Wrocławskim Teatrze Lalek Marek Zákostelecký i Elżbieta Chowaniec udowadniają, że Burza może być burzą kosmiczną, a Szekspira potrafi docenić i sześciolatek.

Trzy lata temu bawiącemu się bajecznym przepychem Markowi Záakosteleckiemu i wno­szącej poprawki do libretta Elżbiecie Chowa­niec udało się oczarować i zaczarować wrocław­ską publiczność swoją wizją Czarodziejskiego fletu Wolfganga Amadeusza Mozarta. Od tego czasu przedstawienie zdążyło zebrać ponad tu­zin chwalebnych recenzji, z pozazdroszczenia godną częstotliwością pojawiając się na afiszu Wrocławskiego Teatru Lalek. Nic w tym dziw­nego. Czesko-polski tandem wyśmienicie po­radził sobie z niebanalnym zadaniem — przybli­żył przedszkolakom tak wymagający i skon­wencjonalizowany gatunek jak opera. Stworzył dzieło wyjątkowo lekkie, przyjemne, zabawne i, co ważne, nieuwłaczające geniuszowi wiedeń­skiego mistrza.

Tym razem wzięli na swój artystyczny celow­nik innego z wielkich dawnych. Tego, który pochodził ze Stratfordu. W taki oto sposób „do­skonały początek przygody z muzyką klasyczną” miał zostać uzupełniony nie mniej doskonałym początkiem przygody z nie mniej klasycznym dramatem elżbietańskim. Wybór, w równym stopniu zrozumiały, co nieoczekiwany, padł na Burzę. Utwór wymykający się łatwemu zaszu­fladkowaniu i zajmujący szczególną pozycję w dorobku autora. Co zresztą nie przeszkodzi­ło Chowaniec śmiało skrócić tekstu w tłuma­czeniu Piotra Kamińskiego do około jednej trzeciej oryginału, skupiając uwagę na dwóch głównych wątkach: przebaczenia (Antonio/ Prospero) oraz miłości (Ferdynand/Miranda). Dociekliwych widzów zaś pozostawiając z cał­kiem uzasadnionym, oczywistym, narzucają­cym się wręcz pytaniem: ile w tym wszystkim pozostało z Szekspira?

Obawiam się jednak, że udzielić na nie roz­strzygającej odpowiedzi raczej się nie da. Zbyt dużo tu zależy od założeń i wyobrażeń na te­mat jednej z ostatnich sztuk Stratfordczyka, jak przyjęło się uważać, pełnej ukrytych aluzji i niedomówień, których, swoją drogą, nie bra­kowało (symbolika wolnomularska) i u Mo­zarta. Osobiście daleki jestem od prób umistyczniania Burzy i doszukiwania się w niej, często na siłę, jakichś ukrytych kodów. Ponadto nie widzę w pijackich przekomarzaniach Trinkula ze Stefanem aż takiej głębi, żeby uważać za przestępstwo ich całkowite wycięcie. Spisek Alonsa i Sebastiana też, moim zdaniem, nie sięga „makbetycznych” wyżyn. Nie poczułem więc, żeby oryginalny tekst okradziono z cze­goś naprawdę znaczącego. Przy tym twórcom w całości udało się osiągnąć zamierzony cel — w wydarzeniach na planecie The Globe nie pogubi się nawet sześcioletnie dziecko.

Właśnie na planecie, bowiem głównym po­mysłem inscenizacyjnym stało się przeniesie­nie akcji Burzy do przestrzeni kosmicznej. W rze­czy samej, podróż dookoła Afryki w czasach szekspirowskich śmiało da się przyrównać do wyprawy międzyplanetarnej. Wystarczy się zgodzić na to przypuszczenie, a wyspa staje się małą niezasiedloną planetką, statek — statkiem kos­micznym, „potworny” Kaliban — prawdziwym potworem, a burze — burze przecież zdarzają się nie tylko na Ziemi. Kosmos wrocławskiego przedstawienia jest piękny i tajemniczy, lecz przyjazny i możliwy do oswojenia, jak kos­mos z pełnych wiary w cudowną moc postępu wiktoriańskich ilustracji do dzieł Juliusza Verne’a. Jak wyznaje reżyser, współtwórca Ostat­niej sztuczki Georgesa Mélièsa, tym razem za­inspirował się filmami przygodowymi „czes­kiego Mélièsa” — Karela Zemana. Dlatego nie­które pomysły scenograficzne i kostiumowe są jak żywcem wzięte z jego Diabelskiego wy­nalazku z 1958 roku, którego, swoją drogą, najprawdopodobniej nie byłoby, gdyby nie nakrę­cona na samym początku wieku legendarna Podróż na Księżyc autorstwa… a jakże, Georgea Mélièsa. Kiedy o tym myślę, przypomina mi się wycięta przez Chowaniec odpowiedź Stefana na pytanie Kalibana o to, czy ten pierwszy, przypadkiem, nie spad! wprost z nieba. Stefan odrzeka z ironią: „A jakże, prosto z Księżyca. Widziałeś kiedyś ludzką twarz na Księżycu? To właśnie moja twarz”.

Na klasycznej scenie pudełkowej Zákostelecký-scenograf zbudował jeszcze bardziej kla­syczną scenę pudełkową o pięknym czarno-bia­łym obramowaniu. Pozbawiona ostrych kątów, wygląda niczym pudełko z cukierkami. Ale istnieje jeszcze trzecia scena, najmniejsza ze wszystkich. Też jest pudełkiem, ale tym razem w sensie znacznie bliższym dosłowności. To stojący po prawej stronie, nierzucający się w oczy, miniaturowy teatrzyk, za pomocą któ­rego Prospero aranżuje i śledzi przebieg swego najważniejszego przedstawienia. Występujący w tej roli Igor Kujawski, wysoki, przystojny, z akuratną małą siwą brodą i ogoloną czaszką, w białym stroju i białej pelerynie o podszewce koloru kardynalskiej czerwieni, nie wygląda ani na posępnego starca, ani na jowialnego sta­ruszka. Jest pełen pogody ducha i dostojeństwa. W tej chwili można by go przenieść do sali tronowej. Daleki w swej grze od panującej kon­wencji komedii slapstickowej, znajduje się jak gdyby poza światem przedstawionym. Jed­nym lekkim uderzeniem laski zawiesza akcję sceniczną, żeby przedstawić kolejnego boha­tera (swojej) sztuki lub poczynić kilka uwag wyjaśniających.

Ariel, zdolny multiinstrumentalista i maszy­nista planety The Globe, też ma pelerynę. Tylko że czarną. Czerwony natomiast ma kostium, i jest to kostium superbohatera. Jako pierwszy pojawia się na scenie, budząc zachwyt dziecięcej publiczności i natychmiast pochłaniając jej uwagę. Nieco infantylny i nadpobudliwy, ale pełen autoironii i szlachetnych pobudek, Ariel Grzegorza Mazonia to kolejna kreacja, w której aktor rozwija swój wyjątkowy talent komediowy wzbogacony delikatną nutką liryzmu. Za salwy śmiechu w przedstawieniu odpowia­da też para zakochanych — Radosław Kasiukiewicz w roli Ferdynanda oraz Miranda w wy­konaniu Anny Makowskiej-Kowalczyk. Szcze­ry uśmiech wzbudziło już pierwsze spotkanie tej dwójki. Ferdynandowi wystarczyło obrócić głowę, spojrzeć w stronę Mirandy, krzyknąć „Aaaaa!”, żeby natychmiast stanowczo oświadczyć, że się zakochał. Świadkiem i opiekun­ką ich kiełkującego międzyplanetarnego ro­mansu będzie usłużna robo-gospodyni Ewa (Grzegorz Borowski). Ta wymyślona przez Elżbietę Chowaniec postać znakomicie wpi­sała się w realia świata skafandrów a la bla­szany drwal, stając się kolejną atrakcją dla małych widzów.

Pomysłów w tej godzinnej Burzy starczy­łoby na niejedno przedstawienie. Spektakl utrzymuje świetne, można powiedzieć: za­wrotne tempo. Co chwilę coś się zdarza. Co kil­ka minut z zaciekawieniem śledzimy kolejny teatralny trick spod znaku korb, magnesów, kół zębatych i sznurków. Dzięki talentom Zákosteleckiego to wszystko harmonijnie współ­istnieje ze sztuczkami teatru cieni, grą z per­spektywą i podwojeniem bohaterów. Puszcza­ne na tylną ścianę nagrania, udające nieme filmiki ze sławnych początków epoki kina, kon­sekwentnie pracują na uroczą atmosferę retro. Wydaje się, że gdzieś za sceną, może za jednym z parawanów, stoi stare pianino, przy którym odpowiedzialny za muzykę Vratislav Šrámek sumiennie pełni rolę tapera.

W dopisanej przez Chowaniec scenie, wspa­niałej i zupełnie wyjątkowej dla całego spek­taklu, dusza Ariela żegna się ze znikającym pod czerwonym całunem ciałem. Znika, żeby za chwilę gwiazdą przewodnią zalśnić w przestwo­rach kosmicznej czerni. Trafiające głęboko pod skórę słowa, które padają w trakcie tego wzru­szającego pożegnania, słowa o darującym wy­zwolenie przebaczeniu, stały się dla mnie klu­czem od przedstawienia. Dlatego nie zarzucał­bym Burzy Zákosteleckiego i Chowaniec po­wszechnej dobroci, podejrzliwej wręcz uczci­wości, empatii i wyrozumiałości jej bohaterów, lecz dostrzegłbym w tym swoiste piękno i głę­bię. Nie jest to bowiem historia przemiany, tylko bajka o wybaczeniu. W Prosperze Kujaw­skiego nie dostrzeżemy ani śladu nienawiści, goryczy czy złości. Wzniósł się ponad zadane mu przez zdradę brata obrazy nie tyle za sprawą czasu spędzonego nad księgami, co dzięki miłości do córki i towarzystwu Ariela. To Gandalf Biały, który pokonał swego wewnętrznego Barloga i jest tego w pełni świadom. Tylko jak uświadomić to innym? Jak darować im wolność od winy, pamiętając o tym, że „łatwa wygrana zmniejszyłaby wartość zdobyczy”? Dla Pro­spera rozwiązaniem tej zagadki staje się teatr. Teatr kosmiczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji