Zadanie
Po "MNISZKACH" E. Maneta wy stawionych w marcu, Scena Kamera Ina teatru im. L. Kruczkowskiego przygotowała w połowie maja kolejne przedstawienie premierowe, realizując artystyczne założenia, których celem jest uzupełnienie repertuaru podstawowego o pozycje nieco trudniejsze dla tzw. widza masowego. Scena ta posiada już grono stałych bywalców, każda premiera oczekiwana jest z dużą ciekawością. I tym razem, tak jak w przypadku intrygującej pozycji Maneta, teatr nie zawiódł swej kameralnej widowni. Sztuka Austriaka Hansa Krendlesbergera "Zadanie" potwierdziła, że repertuar Sceny Kameralnej, aczkolwiek w skali sezonu skromny, przynosi pozycje interesujące i wartościowe, korzystnie wzbogacające artystyczny profil zielonogórskiego teatru.
"Zadanie" jest dramatycznym debiutem austriackiego pisarza, znanego do tej pory w swej ojczyźnie raczej od strony radiowej reżyserii i radiowego teatru wyobraźni. Nie muszę dodawać, że debiutem udanym, jeśli ta pierwsza sztuka wystawiona natychmiast w Wiedniu przyniosła mu duży i zasłużony sukces.
Zielonogórskie przedstawienie potwierdziło, że utwór zasługuje na uwagę. Jest interesujący formalnie, oryginalny literacko, mocno osadzony we współczesności i choć zdeterminowany kafkowskim schematem i obsesjami literatury zachodniej na temat ludzkiej egzystencji wplątanej w miażdżący mechanizm cywilizacji robotów, posiada w sobie dużą dozę psychologicznej prawdy związanej w ogóle z człowiekiem dwudziestego wieku. Filozoficzni i teatralni poprzednicy "Zadania" to przede wszystkim Sartre ze swą koncepcją zamkniętej przestrzeni, następnie Jonesco i Bekett, klasycy teatru absurdu, owego formalnego wyrazu filozofii osamotnienia, wyobcowania i lęku przed za grożeniem w jakie uwikłał się współczesny homo sapiens. Nie chcę tu polemizować z taką postawą ideowo-artystyczną, w każdym razie autor tkwiący w kręgu określonej kultury dał temu wyraz w swej sztuce, pokazując człowieka w klinicznym niejako uwarunkowaniu tych obsesyjnych założeń. Lecz sztuka jest też doskonałym obrazem psychologicznych i społecznych przesłanek tzw. zachodniej cywilizacji, jest pełną goryczy satyrą na świat, w którym człowiek nie ma prawa do intymności, jako jedna tył ko ze śrubek wielkiego automatu. Autor bierze tych ludzi w obronę, staje po stronic wartości, jakie zginąć nie powinny, staje po stronie humanizmu.
Fabuła utworu jest niezwykle prosta, wręcz ascetyczna w dawkowaniu akcji, chociaż czasem trwania obejmuje lat kilkadziesiąt, całe ludzkie życie. Od tej też strony posiada w sobie sporo elementów radiowego słuchowiska. Treść związana jest nie dwuznacznie ze śmiercią prezydenta Kennedy'ego. Dla udzielania listownych odpowiedzi na nadsyłane kondolencje, powstaje specjalne biuro. Pracują w nim dwie kobiety, przepisując ciągle jednozdaniowy tekst grzecznościowej odpowiedzi. W tej beznadziejnej i bezmyślnej pracy upływa im bez mała całe życie. Mamy więc mały pokój biurowy umieszczony na ktorymś tam piętrze monstrualnego wieżowca w olbrzymim mieście-mrowisku i dwie kobiety, jakby skazane na karę "miejsca i na samych siebie". Bezlitosne studium ludzkiej egzystencji i beznadziejności, straconych ambicji i marzeń, pokazane w ostrym dramaturgicznym skrócie. Akt I to początek urzędniczej kariery obu sekretarek: są to jeszcze osoby młode, pełne zapału, życiowej aktywności i osobistych planów. Następny akt przynosi już kliniczny obraz postępującej choroby zobojętnienia i wzajemnej nienawiści. W ostatnim widzimy bohaterki jako zdziwaczałe staruszki. Jest on też smutną i tragiczną konkluzją. Biuro zostaje zlikwidowane, kończy się wieloletnie prze pisywanie listów, sekretarki nie wiedzą teraz co z sobą zrobić. Cały czas przeklinając swą bezmyślną pracę tylko o tym myślały, widząc w likwidacji biura swe wyzwolenie, teraz stają wobec sytuacji bez wyjścia, przerastającej ludzkie siły w sposób ostateczny.
Całość reżyserowała Romana Próchnicka wydobywają z utworu przede wszystkim jego walory prawdy psychologicznej. "Czarny humor" leżący u podstaw tej sztuki był tylko lekko zarysowanym tłem. Sztukę starano się przybliżyć widzowi od jego ludzkiej strony. Wydaje się, że w ten sposób trafnie odczytano intencje autora, który swe bohaterki obdarza dozą szczerej sympatii. Scenografia Teresy Ponińskiej, wierna klimatowi utworu, prosta i sugestywna. Na uznanie zasługuje przede wszystkim akt III, który nawet w sensie literackim posiada wyraźnie bekettowski rodowód. Scenograf znakomicie to podkreślił. To morze niepotrzebnych nikomu papierów było doprawdy przerażające.
Aktorsko przedstawienie jest popi sem Janiny Jankowskiej w roli panny Heavenly i Danuty Ambroż jako panny Winter. To że sztuka jest w ogóle trudna, dotyczy nie tylko widza ale i wykonawców. Cały utwór jest przecież tylko dialogiem a cała jego akcja to jedynie poruszanie się wśród czterech ścian pokoju i przekładanie papierów. Wykonawczynie "Zadania" były znakomite, prawdziwy popis aktorskich umiejętności i scenicznej dojrzałości. Obie panie znamy dobrze jako ulubienice zielonogórskiej publiczności z wielu poprzednich kreacji, tym razem potwierdziły nie tylko swe aktorskie indywidualności ale i to, co w teatrze jest niezwykle ważne: trafność obsady. Nie wiem którą z nich należy wyróżnić, obie zasługują na duże uznanie i za pracę włożoną w przygotowanie tych skomplikowanych ról i za arty styczny sukces. To że o "Zadaniu" możemy mówić jako o pozycji wartościowej repertuarowe, duża w tym zasługa wykonawczyń. Role te zasługują na pewno na osobne, obszerne omówienie ze względu na zawartą w nich prawdę i miejsce aktora w jej przekazywaniu. Miarą aktorskiego sukcesu niech będzie jedno: były to postaci, które wzruszały. Zwykliśmy to uczucie wiązać na ogół z melodramatem. "Zadanie" dalekie jest od tego gatunku, to raczej smutna w wymowie groteska o prawdziwych ludziach. Obie aktorki były po prostu prawdziwe. Niech mi więc wybaczą, że nie będę piórem recenzenta wchodził w głąb szczerego przeżycia.
Całość wystawiono w tłumaczeniu Henryka Voglera, któremu należy przypisać zasługę zapoznania polskiej publiczności teatralnej z interesującym dramaturgiem austriackim.