Ziemskie emocje na kosmicznej planecie
"Solaris" Stanisława Lema reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Alicja Wielgus w portalu Teatr dla Was.
"Solaris" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to spektakl intymny i oddziałujący na różne zmysły. Historia podboju nowej planety jest punktem wyjścia do refleksji o naturze człowieka. Intymność polega więc na całkowitym uzewnętrznieniu się postaci, zarówno w sensie dosłownym, kiedy na scenie pojawiają się w formie zmaterializowanej lęki i pragnienia, jak i psychologicznym, kiedy bohaterowie opowiadają wprost o swoich emocjach.
Już od samego początku atmosfera "Solaris" wydaje się przytłaczająca. Wprowadza w ten inny świat postać grająca Ocean (Aneta Orlik). To ona rozpoczyna spektakl, najpierw poprzez nieruchome wpatrywanie się w jakiś punkt, zapowiadające grozę. Potem przez zabawę charakterystycznymi piłeczkami o barwach czerwonej i niebieskiej, tak jakby już przez same kolory chciano nam powiedzieć, że oto zbliżamy się do granicy nieba i piekła. A na końcu z tego czyśćca Ocean się wymyka, ale za to pojawia się człowiek. Kolejny zresztą, bo też Kelvin (Grzegorz Mielczarek) dołącza do już zamieszkałych na planecie - Sartoriusa (Rafał Dziwisz) i Snauta (Tomasz Wysocki). Baza kosmiczna jest miejscem pełnym zakamarków i labiryntów, które z jednej strony mają pełnić funkcję schronienia, odosobniać przybyłych ludzi, zapewniać im choć częściowo jakąś prywatność, ale też z drugiej strony wypełnione są ciemnością i mrocznym klimatem. Ta atmosfera, stworzona za pomocą scenografii Damiana Styrny, oddaje emocje krążące między postaciami. Są one wyobcowane, samotne, zdane na siebie, a przy tym całkowicie zagubione w otaczającym ich świecie. Krążąc przez ten labirynt, bohater dochodzi ostatecznie do punktów krańcowych. Kelvin znalazł się przed laboratorium Sartoriusa, ale do niczego to nie prowadzi, nie może przejść przez ostatnie drzwi i wkroczyć w intymność drugiego naukowca.
Nieprzekraczalność pewnych barier powoduje nasycenie tajemniczością. Wydaje się, że klimat przestrzeni bazy odzwierciedla wnętrza samych bohaterów pojawiających się na scenie. Jest mroczno, ponuro i niepokojąco, nie wiadomo bowiem, czego można spodziewać się z zewnątrz. Jedynym pomieszczeniem, przypominającym odrobinkę o ludzkiej obecności, jest pokój Kelvina. To tutaj zachowane zostały przedmioty tak pasujące do człowieka - łóżko, szafa, umywalka. Również to pomieszczenie wydaje się najbardziej oświetlone i przejrzyste; nie bez powodu znajduje się też najbliżej widowni. Wszystko, co istnieje w tyle, pozostaje w mroku. Ani planeta Solaris, ani tym bardziej Ocean wciąż nie są znane człowiekowi. Tę dychotomię świata znanego i nieznanego świetnie zaakcentowano już w samym układzie przestrzeni.
To właśnie w pokoju Kelvina pojawia się Harey (Agnieszka Kościelniak). I od razu rzuca się w oczy dzięki swojemu beztroskiemu zachowaniu i kolorowej sukience. Była żona Kelvina wydaje się zupełnie nieświadoma sytuacji i miejsca, w którym się znalazła. Nic też dziwnego, w końcu pojawia się na planecie jako fantom urzeczywistniający ukryte pragnienia i kompleksy Kelvina. Wyrzuty sumienia, którymi bohater obarcza się po samobójczej śmierci Harey, dają mu znać nawet na tak odległej od Ziemi planecie jak Solaris. Na scenie obserwujemy zarówno Kelvina podejmującego próbę poradzenia sobie z tym faktem, jak i Harey, do której w końcu dociera informacja, że nie jest już człowiekiem, a jedynie zjawą towarzyszącą Kelvinowi na innej planecie. To, że Harey pochodzi z innego porządku, przedstawione jest w sposób jednoznaczny. Wspomniana już kolorowa sukienka wyróżnia ją na tle innych, w odpowiedniej chwili nie może też jej zdjąć; dokładnie takie same sukienki znajdują się w innych pomieszczeniach bazy. Harey staje się całkowicie uzależniona od Kelvina, a w zasadzie od Oceanu, który powoduje ciągły powrót najgłębszych myśli bohaterów. Sam Kelvin pojawia się na planecie w zupełnie innej roli i choć początkowo nastawiony optymistycznie, szybko pozbywa się złudzeń i nabiera przekonania, że miejsce, w którym wylądował przypomina raczej zły sen niż bazę ośrodka naukowego. Rewelacyjny Grzegorz Mielczarek doskonale odnajduje się w postaci targanej przez tak sprzeczne emocje. Z jednej strony gra racjonalnie myślącego naukowca, z drugiej musi zmierzyć się z fantomową postacią Harey, której nie może się pozbyć. Odzwierciedla więc człowieka postawionego przed zagadnieniem obcości i to na dwóch różnych płaszczyznach. Jedną jest "inność" Solaris i niezbadanego wciąż Oceanu o inteligentnej formie. Druga "obcość" pochodzi z wnętrza Kelvina, a zmaterializowana objawia się w przybyłej Harey. Tragiczne napięcie wybrzmiewa też poprzez zachowanie bohatera na scenie - jego ruchy nie zawsze są przewidywalne, niekiedy targane sprzecznościami, przypominają momentami obłęd. Przy tak skomplikowanym wnętrzu Kelvina trudno byłoby jednak spodziewać się czegoś innego.
Nie mniej tragiczne są jednak postaci dwóch naukowców, do których dołącza Kelvin. Jeden z nich poszukuje wewnętrznego schronienia, zamykając się w swoim laboratorium. Drugi, Snaut, siłę do przetrwania czerpie z alkoholu. Żaden z nich nie wierzy już w możliwość poznania obcej planety. Żaden z nich też nie jest wystarczająco silny, aby dokonań wewnętrznego przepracowania. Przy podziale na to, co ludzkie, i na to, co pochodzące z innego porządku, wygrywa w swej esencjonalności Ocean. Nie dość, że wydobywa z ludzi to, czego najbardziej nie chcą, to sam wydaje się formą bardziej wyidealizowaną. W tej roli pojawia się na scenie Aneta Orlik, która za pomocą choreografii próbuje przekonać widzów do swojej "inności" i siły oddziaływania. I o ile sceny zaczynające spektakl, i kończące wydają się całkiem zrozumiałe (tutaj pojawia się też element czerwono-niebieskich piłeczek), o tyle w całym spektaklu przewija się dość dużo momentów, w których choreografia wydaje się albo zbędna, albo po prostu niejasna. Zamierzony efekt obcości przekształca się w zbyt luźne interpretacje zasłaniające przejrzystość pozostałych części spektaklu.
Na deskach Teatru im. Juliusza Słowackiego przeprowadzono analizę psychiki człowieka postawionego nie dość że w skrajnych warunkach zewnętrznych, to jeszcze mierzącego się z własnymi, wewnętrznymi lękami i kompleksami. W efekcie powstał spektakl przemyślany aktorsko i scenograficznie. Dobra premiera na zakończenie sezonu.