Artykuły

Z „Czarną maską” w Pradze i Brnie (1)

Z bezpośrednich relacji telefonicznych (przy okazji — jak zwykle — dziękuję paniom z centrali międzymiastowej za sprawne połączenia), zainteresowani Czytelnicy wiedzą, już, że kolejna, zagraniczna prezentacja Czarnej maski przyniosła następne sukcesy i kompozytorowi, i realizato­rom, i wykonawcom dzieła. Praga i Brno tym samym do­łączyły do łańcucha europejskich miast, którym poznań­scy artyści z powodzeniem przybliżyli najnowszą operę Krzysztofa Pendereckiego.

Teraz, już po powrocie z CSRS, spróbuję wydostać z pamięci i odczytać z notatek, parę wrażeń dodatkowych, niekoniecznie tylko artystycz­nych, a na końcu tego tekstu powtórzę nazwiska solistów, które — nie z mojej winy — zostały zniekształcone w bez­pośrednim sprawozdaniu z Pragi.

Pod czeską flagą

Polskie zespoły muzyczne i teatralne za granicą podróżują na ogół rodzimymi środkami lokomocji. Czechom wydał się za drogi nasz transport. Wole­li z Pragi do Poznania wysłać sześć pustych autokarów i dwa samochody ciężarowe z przy­czepami (na dekoracje, rekwi­zyty i instrumenty) firmy CSAD (odpowiednik PKS). Jednego dnia o świcie wyjecha­ły spod Opery transportery i dwa autobusy — w pierwszym soliści i dyrekcja, w drugim — technicy. Następnego dnia chór i orkiestra.

Ruszyliśmy prawie co do minu­ty. Kierowca autobusu nr 1 za­pewnił, że doskonale zna drogę i nie potrzebuje żadnych doradców. Gdy w Stęszewie skręcił na Grodzisk, jeszcze nikt nie zareagował. W Wolsztynie jednak zaczęła się dyskusja, przynajmniej wśród zmotoryzowanej części artystów. Zorientowano się bowiem, że pę­dzimy na… Zieloną Górę, zamiast od razu w kierunku Nowej Soli. No cóż, na koszt bratniej repu­bliki zwiedziliśmy dodatkowo ka­wałek ojczyzny, łącznie ze stoli­cą jednego z województw. Prze­dłużyło to podróż o dobrą godzi­nę. Drugą straciliśmy na śniada­nie w przydrożnym motelu.

Za to nadzwyczaj sprawnie odbyły się odprawy graniczne w Jakuszycach i Kudowie (przy powrocie), przejazdy między Pragą i Brnem oraz (już innymi, choć tej samej firmy autokarami) z Brna do Poznania. Na ul. Fredry poże­gnaliśmy naszego czeskiego kierowcę oklaskami. Nazajutrz kawalkada pojazdów CSAD wracała do swych domów znów… pusta.

O ile jednak transport ludzi odbywał się w miarę gładko, to z ciężarówkami było znacz­nie gorzej. W Pradze przed Teatrem im. Smetany zjawi­ły się o wyznaczonej porze w sobotni poranek. Przeszło 3 godziny jednak kilkunastu pol­skich i czeskich techników, którzy mieli za zadanie natych­miast rozładować pojazdy i ustawić dekoracje na scenie, by po południu mogła odbyć się próba — siedziało z zało­żonymi rękami. Powód? Nie przyszedł celnik. Tylko on mógł zerwać plomby i on też musiał być obecny przy roz­ładunku. Nie wiem czyja w końcu interwencja sprawiła, iż zamiast o siódmej — dopiero około jedenastej przystąpio­no do pracy. Realizatorzy przedstawienia reżyser Ry­szard Peryt, który co dopiero przyleciał samolotem z War­szawy, Ewa Starowieyska — projektantka scenografii i ko­stiumów oraz szef muzyczny, dyrektor Mieczysław Doradajewski odetchnęli. Podobnie soliści, którym zależało na jak najszybszym sprawdzeniu warunków akustycznych sce­ny.

Zaczęło się nerwowo

Mimo że prawie pół doby minęło odkąd przyjechał podstawowy człon zagranicznego Teatru, zaproszonego przez dy­rekcję słynnego w świecie fe­stiwalu, gospodarzy, a ściślej „Psragokoncert”, czyli odpo­wiednik naszego „PAGART”-u reprezentowała jedna pani (skądinąd pełna dobrej woli, lecz zupełnie pozbawiona kom­petencji) i dwie tłumaczki. Biegała od telefonu do telefo­nu; coraz bardziej podenerwo­wana także nieustannymi py­taniami ze strony dyrekcji na­szego zespołu. Mieliśmy dzie­siątki problemów związanych z występem, jego reklamą (żadnych jej śladów na mieście) z zapowiadaną konferencją prasową itd. itd.

Nie raczył też zjawić się żaden przedstawiciel dyrekcji Teatru, w którego murach już znajdowali się goście. Natomiast delegat miej­scowych techników i pracowników obsługi poinformował, że przepisy ich związku zawodowe­go pozwalają na pracę tylko do godziny 22 i na żadną ewentual­ną próbę nocną, spowodowaną opóźnieniem (z winy Czechów) rozładunku dekoracji, nie może­my liczyć.

Złote rączki spod Pegaza

Całe szczęście, że zachowa­no spokój. Jeszcze raz zespół techniczny poznańskiego Tea­tru pod wodzą Jacka Wenzla, owe „złote rączki spod Pega­za”: Ryszard Starosta, Broni­sław Mintura, Edward Jankowiak i Tadeusz Jędrzejczak okazali się niezawodni. Sobie tylko znanymi sposobami, a przy tym nieprawdopodobnym przywiązaniem do swego Tea­tru, przezwyciężyli wszystkie trudności. Mimo wielogodzin­nego opóźnienia, komnata bur­mistrza Bolkenhain, w której jak wiemy — rozgrywa się 100-minutowa akcja Czarnej maski, była gotowa do odby­cia próby o godzinie 19, tak jak wcześniej zaplanowano.

Także po niedzielnym spek­taklu gospodarze nie podsta­wili od razu — jak było w umowie — samochodów, a ten, który zjawił się rano, mógł zabrać tylko część dekoracji. Znów interwencja i dopiero po kilku godzinach znalazły się odpowiednie wozy. Precy­zyjny harmonogram transpor­tu, rozładunku i zabudowy sce­ny w następnym miejscu występów — po raz drugi wziął w łeb.

I wreszcie trzeci zawód: w Brnie, na drogę do Poznania, także nie potrafiono dostarczyć zamówionych ciężarówek z odpowiednimi wysokimi nacze­pami, w których bez uszko­dzeń zmieściłyby się elementy dekoracji. W rezultacie moc­no zniszczone dotarły do Po­znania.

Siła złego…

Ale wracajmy do Pragi… O właściwej porze zjawiła się też reszta Teatru: członkowie chóru i orkiestry. Niedawno dopiero przyjechali, lecz zdążyli już rozpakować się w dwóch hotelach i wszyscy odświeżeni stanęli gotowi do pracy. Wszyscy za wyjątkiem koncertmistrzyni wiolonczel. Już w drodze z Polski zasła­bła w autobusie. Zaraz po przyjeździe do Pragi konieczna była interwencja lekarza. Do dzisiaj artystka przebywa w praskiej klinice. O właściwą dla niej opiekę zatroszczył się osobiście m. in. nasz ambasa­dor.

Nie był to niestety jedyny przypadek, psujący nastrój te­go wielce udanego pod wzglę­dem artystycznym tournee, do którego wrażeń powrócę.

PS. W mojej telefonicznej relacji z Pragi zniekształcono kilka nazwisk powszechnie znanych solistów, które w tym miejscu przytaczam w poprawnym brzmieniu. Otóż na „Praskiej Wiośnie 89” wy­stępują m. in. Clevelandzka orkiestra z Christophem von Donnanyi oraz Francesco Araiza, Katia Ricciarelli i Grigo­rij Zislin. Natomiast Wacława Górny-Ranu, śpiewaczka po­znańskiego Teatru Wielkiego, jest i zawsze była panią Wa­cławą, a nie panem, jak już po raz drugi usiłuje przekonać Czytelników „EP”. Przepraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji