Wsi spokojna, (nie)wesoła na łańcuchu…
Bóg Cię kocha, ja nie muszę — mówi proboszcz (Marek Sitarski) do Baśki (Alicja Stasiewicz). Nie tylko kapłanowi brakuje tu miłości. Oj, nie masz we wsi w sztuce Gdy przyjdzie sen — tragedia miłosna Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak sielskości Kochanowskiego. Bliżej tu do pazerności, kiedy to u Żeromskiego chłop, na wyścigi z krukami i wronami, łupił styczniowego powstańca. Blisko zupełnie do kupy gnoju, na której Reymontową Jagnę wywozili… Odmieniec? Malowany ptak może — jak Baśka — wyfrunąć sobie na chwilę do miasta. I tak do swojej wsi gnojnej wróci. I utopi tu swój bunt i marzenia. Jak Jasiek (ma z Baśką dziecko, ale bez ślubu), który cudem będąc przy kasie, też próbuje przygody w metropolii.
Dobrze się stało, że związani z legnickim Teatrem im. H. Modrzejewskiej P. Wolak i K. Dworak drugą część swojej wiejskiej trylogii postanowili zrealizować w Lubuskim Teatrze. Trafili tu na zespół, który akurat w Gdy przyjdzie sen… w 18-osobowym składzie, gra koncertowo (muzyka to dzieło Jacka Hałasa, scenografia i kostiumy — Małgorzaty Bulandy). To tragikomiczna orkiestra okupująca kościelną ławę, która wtóruje czarnym ptaszyskom z pomysłowej animacji Adrianny Dziadyk chórem szczekająco-mucząco-gdaczącym. To znów wciska widza w krzesło pieśnią (z mocnym głosem M. Sitarskiego). To Mietek (Aleksander Stasiewicz) ciągnący na krowim łańcuchu swoją siostrę (rodzoną) Baśkę (A. Stasiewicz). To Jasiek (znakomity w tym Baśki (nie)kochaniu Ernest Nita), który szukając kurtki daje nam 100-procentową scenę komiczną. To wreszcie Walczakowa, miętoszona przez młodziana (Elżbieta Donimirska — jak dobrze, że znów na zielonogórskich deskach!)… Nie sposób w tym miejscu cały chór krwistych postaci wymienić. Ale… trzeba się go bać. Bo stodoła płonie w tym spektaklu nie bez powodu. I czuć od tej tragedii swąd wcale nie rezerwowany tylko dla wsi. To swąd każdej dziś ulicy w Polsce, w Europie, na której pojawia się gość, odmieniec. Może być z daleka.