Anioły w Ameryce: Premiera w Operze Wrocławskiej
Inscenizacja opery Petera Eötvösa dokonana przez Andrása Almási-Tótha nie jest może wybitna, ale warto się na ten spektakl wybrać. Muzyka węgierskiego kompozytora jest naprawdę znakomita.
Peter Eötvös napisał Anioły w Ameryce na zamówienie, natomiast libretto jest autorstwa jego żony, Mari Mezei. Musiała ona wybrać najważniejsze sceny z ponad sześciogodzinnej sztuki amerykańskiego prozaika Tony’ego Kushnera. Wprawdzie dokonując selekcji musiała wiele scen opuścić, ale udało jej się wyprowadzić na pierwszy plan sprawy bodaj najistotniejsze. W operze nie ma polityki, jest natomiast motyw specyficznego proroctwa.
Oto chory na AIDS homoseksualista Prior postanawia zaingerować w plan zbawienia, zreinterpretować go, przyznać sobie rolę proroka, który ma szansę zmienić świat, zdyscyplinować anioły, przywołać Boga, który odwrócił się od problemów ludzi. Sam Prior boryka się z porzuceniem — zostawił go wieloletni partner Louis, a halucynacje w wyniku których widzi Anioła są źródłem zarówno satysfakcji, jak i lęku. Poza Priorem, Louisem i Aniołem pojawiają się jeszcze inne postaci ze sztuki Kushnera — Joe i jego żona Harper, człowiek interesu Roy Cohn i prześladujący go duch Ethel Rosenberg, matka Joe, Mr Lies, wytwór wyobraźni balansującej na granicy snu i jawy Harper.
Muzyka Eötvösa doskonale uzupełnia tekst, jest oniryczna, momentami mroczna, stylizowana (zwłaszcza w partii Louisa) na musical (ten gatunek upodobali sobie szczególnie homoseksualiści, bohaterowie sztuki). Partie wokalne są wymagające, bo śpiewacy, którzy w operze na co dzień wykonują repertuar z minionych epok (zwłaszcza bel cantowy) nagle muszą zrezygnować z vibrata i pracować nad tym, by głos był biały, pozbawiony wszystkich atrybutów, jakie składają się na jego dźwięczność. Jednocześnie ten zabieg sprawia, że opera staje się współczesnym teatrem.
Inscenizacja Aniołów w Ameryce to wyzwanie. Nie tylko dlatego, że to kolejne wystawienie tego dzieła operowego na świecie (szczególnie chętnie ogląda je publiczność amerykańska i niemiecka). Głównie z powodu oddania wielu niuansów, a jednocześnie nie tracenia z oczu spraw ważkich. András Almási-Tóth zrobił spektakl logiczny, zwarty — to zaleta. Wadą jest fakt, iż bohaterowie i ich problemy pozostają dla nas mimo wszystko abstrakcyjne. Jakbyśmy nie przedarli się ostatecznie przez intelektualną warstwę sztuki Kushnera.
Na operę współczesną warto jednak się wybrać. Sopranistka Aleksandra Kubas-Kruk jako Anioł zachwyciła samego Petera Eötvösa, a to największe wyróżnienie dla solisty. Tenor Gyula Rab jako Louis śpiewa w stylu musicalowym ze swobodą i zaangażowaniem, a baryton David Adam Moore jako Prior potrafi skupiać na sobie uwagę publiczności. Nie można zapomnieć o Michale Kowaliku (Roy Cohn), który tworzy przerażającą postać egoisty i cynika. Małgorzata Godlewska (Harper) kreuje postać schizofreniczną, raz euforycznie szczęśliwą, za chwilę depresyjnie rozstrojoną.
Anioły w Ameryce pokazano w Operze Wrocławskiej jako premierę w ramach festiwalu Światowe Dni Muzyki, który potrwa we Wrocławiu do 12 października.