Krzyk rozpaczy
Na uniesionej — otoczonej basenami z wodą — scenie siedzi grupa ludzi. Są skuleni, schowani w siebie. Za chwilę buchnie bałkańska bregovicowska nuta i rozpocznie się szalony taniec. Wyrywanej z ciała energii towarzyszyć będzie szybki montaż kilkudziesięciu filmowych ujęć migających na ekranie, powtarzanych z uporem po każdej scenie.
Sztuka Dejana Dukovskiego, współczesnego macedońskiego pisarza, napisana została osiem lat temu. W polskim teatrze, mimo gotowego od kilku lat przekładu Doroty Jovanki Cirlić, nikt nie chciał wystawić Beczki prochu. Obawa przed reakcją widowni, która nie chce okrucieństwa, przemocy, gwałtów a przede wszystkim nie chce wulgarnych kwestii, obrzydliwego języka, którym mówią bohaterowie — wstrzymywała obecność prozy Dukovskiego na naszych scenach. Maciej Nowak — dyrektor Teatru Wybrzeże — ma naturę prowokatora. Powierzył przygotowanie właśnie tej sztuki Grażynie Kani, reżyserce na co dzień pracującej w teatrach w Berlinie i Weimarze oraz niemieckiemu scenografowi Vinzenzowi Gertlerowi.
Pomysł scenograficzny Gertlera jest czysty i prosty. Na scenie odgrodzonej wodą od publiczności przebywa siedmiu wyizolowanych bohaterów straszliwego dramatu rozgrywanego w jedenastu scenach. Ta woda jest potrzebna w tej sztuce, w niej można znaleźć ukojenie albo wyzwolenie. Grażyna Kania poprowadziła aktorów brawurowo. Nie bała się drastycznych scen, nie przeraziły ją wypuszczone z Beczki prochu złe moce. To jest jej współczesne odczytanie „bałkańskiego kotła”. Wojny w tej sztuce nie ma, ale jest ona w spustoszonych umysłach i duszach. Tęsknota do lepszego świata jest czysta, ale nierealna. Wyzwalane emocje czasami bliskie są histerii, reżyserka konsekwentnie balansuje na krawędzi. Nie udało jej się natomiast czytelnie wpisać w spektakl różnych miejsc „dziania się”. To utrudniało odbiór. Wyświetlane sekwencje filmowe nie służyły dopowiedzeniu, były dość monotonnym, formalnym przerywnikiem. „Akcję” prowadzi w Beczce prochu siódemka aktorów i robią to przejmująco. Dariusz Szymaniak jest zdumiewająco konsekwentny i precyzyjny. Żadnych grepsów i żadnej taryfy ulgowej. Behavior na dłoni. Mirosław Baka cynizm i spokój zwyrodniałego oprycha potrafi zmieszać z radością i nadzieją. Piotr Jankowski buduje na scenie postać szaleńca, Tchórza i okrutnika — robi to bez „numerów”, ale całym sobą, Grzegorz Gzyl łączy groteskowy strach z draństwem. Florian Staniewski objawia się w całej tragicznej „śmieszności” granej postaci — zwyrodnialca i ciotowatego homoseksualisty. A obie role kobiece: Małgorzaty Brajner i Małgorzaty Oracz to swoiste „worki treningowe” do ćwiczenia siły zła. To bardzo trudne aktorskie zadanie.
Sztuka Dukovskiego od premiery budzi żywe emocje. Nadal widzowie wychodzą w trakcie spektaklu, trzaskając drzwiami, bo nie chcą dotykać zwyrodniałych i rynsztokowych obszarów życia. To naturalne odruchy obronne. To nie teatr edukacyjny, to porażający teatr dla dorosłych i odpornych.