Antygona na tle marines i waciaków
Antygona Sofoklesa, wystawiona w krakowskim Starym Teatrze przez Andrzeja Wajdę, obrosła w Krakowie, ale przede wszystkim w Warszawie — sensacyjną plotką. W konflikcie Kreona i Antygony, zobrazowanym przez Wajdę, plotka dopatrzyła się odniesień nader aktualnych i polskich, naturalnie ze szkodą dla przedstawienia i dla jego twórcy. Kto uwierzył sensacyjnym doniesieniom, ten doznał w teatrze rozczarowania. Rozczarowania doznał jednakże i ten, kto — jak niżej podpisany — chciał być świadkiem sukcesu artystycznego, wyrównującego chwilę zwątpienia po obejrzeniu niemieckojęzycznej wersji filmu Miłość w Niemczech. Krakowska Antygona nie jest sukcesem na miarę niektórych wcześniejszych prac inscenizatorskich Wajdy na tej scenie.
Przedmiotem aktualizującej interwencji reżysera jest w tej Antygonie przede wszystkim chór. Jest to „chór szybkich przeobrażeń”, zaczyna przedstawienie w stroju współczesnego wojska, przypominającego oddziały dziarskiego desantu amerykańskiego na Grenadzie (niektórzy wojacy noszą gogle!), potem staje się rzeszą prominencko-obywatelską Teban, obwieszoną orderami i aktówkami, dalej oddziałem robotniczym w waciakach i kaskach, wreszcie demonstracja dżinsowo-studencka dźwigająca transparenty z portretami Antygony. Przebrania chóru świadczą tyleż o dążeniu do błyskotliwego efektu teatralnego, co o głębokiej nieufności reżysera wobec widowni: czy zechce ona aby zrozumieć, że ogląda oto rzecz współczesną?
Pisałem niejednokrotnie o zwodniczości łatwego prezentyzmu interpretacyjnego w teatrze: przypomnę: jest to zabieg, który nieuchronnie spłaszcza przesłanie moralno-filozoficzne wielkich dzieł literatury, w zamian dając płytkie satysfakcje, będące potem podłożem sensacyjnej plotki. Tymczasem wojsko Wajdy wcale nie przypomina — jak chciałaby plotka — oddziałów ZOMO, a znów robotnicy czy studenci są raczej „syntetyczni”, co ma znaczyć, że konflikt Antygony i Kreona jest i współczesny i powszechny (o czym zresztą wiemy od dawna — z lektury tekstu, bez przebieranek).
Do trwałej tradycji teatru należy opowiadanie się po stronie Antygony. Nie słyszałem o liczącym się przedstawieniu, którego reżyser chciałby opowiedzieć się za Kreonem, a znów do rzadkości (to też jest paradoksem tradycji teatralnej) należą inscenizacje, które pokazują, że oboje — czyli i król, i Antygona mają swoje racje. Tymczasem tylko ta ostatnia wersja interpretacyjna jest naprawdę godna uwagi i prawdziwie frapująca. W obrębie obu, uzasadnionych poważnymi względami stanowisk dojść można bowiem do kresu człowieczeństwa, czyli do klęski.
Tymczasem teatr (a zatem i Andrzej Wajda) stylizują kres Antygony na moralne zwycięstwo, a tragedię Kreona na moralny upadek — wbrew zachęcie Sofoklesa, który jest znacznie głębszy. Napisał rzecz o poznawaniu własnych granic — przez ludzi. A przy tym jest autorem tragedii, nie zaś melodramatu. Wajda wybiera melodramat i kończy nawet klasycznym chwytem z melodramatu: długa, tęskną grą na trąbce. Tak kończył swego czasu mieszczańsko-gniewny Smak miodu Konrad Swinarski; szkoda, że mało kto o tym pamięta.
A przecież, pomimo spłaszczeń interpretacyjnych, patrzyłem na spektakl i słuchałem go z zainteresowaniem. Raz ze względu na wspaniały przekład Stanisława Hebanowskiego (nieco przez reżysera poprzestawiany), a po wtóre — ze względu na grę. Pod tym względem Wajda nie ma równych: aranżuje cały spektakl z niepowtarzalnym dynamizmem wybierając sytuacje i środki ostre, często zaskakujące, po wtóre — ciekawie wybiera aktorów. Tadeusz Huk gra Kreona. Jest to władca niesympatyczny, zadufany i arogancki, bo tak chce reżyser, ale ukazany z siłą i wyrazem, które wypełniają scenę i starczą za cały teatr. Antygona Ewy Kolasińskiej jest wyzywająca, wyniosła, jak wszyscy kapłani „jedynej prawdy” ociera się o pychę. Ale jest też wielka — w ostatniej scenie pożegnania. Mroczny „przydymiony”, głos aktorki nadaje Antygonie dodatkowe, niepokojące rysy.
Nie przekonał mnie Hajmon przez zakochane w sobie aktorstwo Krzysztofa Globisza natomiast godne uwagi są role Elżbiety Karkoszki — Ismena i Jerzego Bińczyckiego — Terezjasz. Autorką scenografii, przystosowanej do działań uwspółcześnionego chóru, jest Krystyna Zachwatowicz, muzyki Stanisław Radwan.
Skoro dramat Antygony jest tak współczesny, tak melodramatycznie „na dziś”, wypadałoby zapytać: co wobec tego jest na zawsze, co jest wieczne? Wajda zdaje się mówić: ból matek. Tę symboliczną wypowiedź niesie Eurydyka, która wyłoni się spod rozświetlonego na chwilę tympanonu greckiej świątyni i zejdzie na scenę, aby dowiedzieć się o śmierci syna Hajmona.
Stary Teatr w Krakowie: Sofokles Antygona w przekł. St. Hebanowskiego. Przedstawienie 26 stycznia 1984 r.