Artykuły

Najmłodsi najzdolniejsi

Reguła jest jedna: odniesienie się w tematyce do dzieł Szekspira bądź inspiracja jego twórczością. Zapis jest ogólny, więc podejść do sprawy można wielorako, co SzekspirOFF świetnie uwidacznia.

Dzień na Festiwalu Szekspirowskim nie za­czyna się, jak można by przypuszczać, pod wie­czór: od rana trwają warsztaty, wykłady i pró­by otwarte. Obok spektakli zagranicznych i konkursu o Złotego Yoricka można wybrać się na jedno z wydarzeń prezentowanych w ramach nurtu SzekspirOFF. Celowo nie piszę wąsko o przedstawieniach, bo w kuratorowanym nie­strudzenie przez Krzysztofa Grabowskiego nurcie mieszczą się zarówno koncerty, jak i pokazy-performanse. Na przykład w tym ro­ku jeden z punktów programu — Najkrótszy Szekspir na świecie Huberta Michalaka — trwał zaledwie kilka minut, będąc spotkaniem jeden na jeden z aktorem, kartką z imieniem widza i najbardziej znanym monologiem z Jak wam się podoba. Reguła jest jedna: odniesienie się w tematyce do dzieł Szekspira bądź inspiracja jego twórczością. Zapis jest ogólny, więc po­dejść do sprawy można wielorako, co Szekspir­OFF świetnie uwidacznia.

Całkiem już długa historia tej sekcji spra­wia, że niektórzy artyści mają szansę powrócić do Trójmiasta. Przykładowo w tym roku mie­liśmy okazję obejrzeć dwa przedstawienia Te­atru Bakałarz: Nienawiść inspirowaną Kupcem weneckim (główna nagroda w zeszłym roku; pokaz pozakonkursowy) oraz Ecce Homo. Najnowsza praca krakowskiego zespołu była utrzy­mana w podobnej, patetycznej stylistyce. Ta­ras Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego zo­stał skąpany w krwistoczerwonym świetle, dookoła ustawiono płonące pochodnie; wśród widzów krążyły frenetycznie rozdygotane aktorki, a spoiwem dla tekstów Makbeta, Ju­liusza Cezara, Hamleta i Króla Leara była po­stać Mefistofelesa. Z uśmiechem na ustach strącał on z tronu kolejnych żądnych władzy mężczyzn, będąc niejako piekielnym sędzią. Pewnie w scenariuszu reżysera Pawła Budziń­skiego znalazłoby się także miejsce dla Ariela relacjonującego okrzyk przestraszonego Fer­dynanda: „Hell is empty / And all the devils are here”, ale może i dobrze, że zatrzymano się na takiej ilości tekstu. Bowiem Szekspir zwod­niczo zachęca do konstruowania kolażowych scenariuszy, jak pokazali całkiem niedawno Ivo van Hove w Kings of War na Olimpiadzie Tea­tralnej we Wrocławiu czy Karin Henkel w Rzy­mie z Deutsches Theater, który można było zobaczyć ostatniego dnia festiwalu. Nie bez kozery zestawiam niewielkie przedstawienie z zagranicznymi produkcjami tej skali, bo ambicje za każdym razem były podobne — ukazać napędzającą się ludzką żądzą spiralę przemocy. Problem w tym, że poza zgrabnym ułożeniem dialogów chciałoby się czegoś wię­cej niż tylko spostrzeżenia, że fragmenty z róż­nych dramatów trzymają się w ryzach założeń. A tego zabrakło wszystkim wspomnianym.

Po raz kolejny mieliśmy też sposobność zetknąć się ze studentami Royal Academy of Dramatic Art, którzy przedstawili dyna­micznego, skierowanego do nastoletniego widza Juliusza Cezara (co ciekawe, z uwagi na to, że Cezara i Kaskę grały kobiety, zaingerowano w tekst, dostosowując zaimki osobo­we), a także z twórczością tancerza Piotra Ma­teusza Wacha. Jego solowe spektakle były każdorazowo ważnym punktem nurtu Szeks­pirOFF, więc iwstałych bywalców gdańskiej imprezy mogły pojawić się pewne oczekiwa­nia. Wach zaś zaskoczył. W Śnie Kalibana nie pojawił się na scenie, na której zastąpił go Ja­cek Niepsujewicz. Nie było też solowej cho­reografii, a nagi performer siedział nierucho­mo na krześle — najpierw z zamkniętymi ocza­mi, potem wpatrując się przenikliwie w pub­liczność. Sama natomiast praca, mimo że niepozbawiona bezpośredniej obecności wyko­nawcy, była przede wszystkim zmontowanym z kilku sekwencji filmem. To dzieło niełatwe w odbiorze: ogołocone z dialogów, miejscami niedoświetlone, złożone z długich ujęć. Niepsujewicza nagrano między innymi zamknięte­go w ciasnej klatce w jakimś opuszczonym bu­dynku albo z trudem biegnącego przez błot­nisty teren. Niemożliwością jest wyrzucić z pa­mięci okrutną scenę kastracji ogiera, z przeszywającym dyszeniem i charczeniem maltre­towanego zwierzęcia. Gdyby duet zatrzymał się na tym poziomie, Kalibana można by traktować jako przedstawiciela natury — ofia­rę niepohamowanych ludzkich interwencji. Jednak Wach i Niepsujewicz, niewątpliwie pod wpływem przerażających wydarzeń w Białymstoku (miały one miejsce kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu), dołączyli epilog-manifest. W wyciemnionej sali, już po zejściu ze sceny performera, z głośników usły­szeliśmy sztucznie obniżony głos, który mówił o rozpleniającym się po naszym kraju faszy­zmie i wzywał do prowolnościowej postawy. Artystycznie było to zbędne — po ludzku po­wiedziałbym, że taka reakcja wrażliwych twór­ców to rzecz zrozumiała i konieczna.

Lecz uwagę jurorów i publiczności zwrócili w tym roku przede wszystkim artyści pre­zentujący się w SzekspirOFF po raz pierwszy. Drugą nagrodę od Eweliny Marciniak, Pawła Łysaka i Pawła Szkotaka oraz wyróżnienie od jury publiczności otrzymała Caroline Pagani za monodram Hamletelia. Jej energetyczny, chwilami dowcipny występ był aktorską szar­żą ocierającą się o granicę, za którą — gdyby minimalnie się omsknąć — czekały żenada i kicz. Niewielką scenę Teatru w Oknie pokrywała ziemia, w której artystka poukrywała rekwi­zyty, z których najistotniejszym był wydoby­ty na finał kościotrup. Pojawienie się tego nie­typowego partnera wieńczyło lawirowanie między kilkoma kobiecymi postaciami (Desdemona, Lady Makbet, Kleopatra…), z któ­rych w centrum pozostawał duch Ofelii. Pa- gani opowiadała z perspektywy, w której wy­darzenia Szekspirowskich dramatów już miały miejsce i komentowała je, raz utyskując, raz proponując własne pomysły, a wszystko to po trosze po angielsku, po trosze po włosku, ale też po francusku, niemiecku i polsku. Jedno jest pewne — z tak rozgadaną Ofelią historia Hamleta potoczyłaby się zgoła inaczej.

Pierwszą nagrodę jury przyznało Sławko­wi Krawczyńskiemu (dramaturgia), Annie Godowskiej (choreografia), Borysowi Jaźnickiemu i Peterowi Łyczkowskiemu za spektakl Ham­let. Sen. Podjęto w nim próbę przedstawienia luźno poprzestawianych fragmentów z losów duńskiego księcia poprzez choreografię. Ta­neczne solo Jaźnickiego, przetykane fragmen­tami tekstów i obudowane muzyką na żywo Łyczkowskiego, odróżniało się od wielu pre­zentacji podejściem do tematu bez przymru­żenia oka. Samotny, ubrany na czarno tancerz był niezwykle skoncentrowany, co w zestawie­niu z subtelną oprawą dźwiękową i intensyw­nością czerwonej podłogi baletowej skutecz­nie uruchamiało różne zmysły. Jego oszczęd­ne ruchy, choć może mało widowiskowe, były utrzymane w stylistyce harmonijnie wpisują­cej się do reszty elementów, co dało wrażenie spójnego dzieła.

Jednak najciekawszą prezentacją w tej edy­cji wydała mi się Mała premiera — Hamlet, projekt edukacyjny poznańskiego Teatru Pol­skiego, który towarzyszył „dużemu” przedsta­wieniu przygotowanemu przez Maję Kleczewską. Podczas prezentacji w gdańskiej Minia­turze głos oddano kilkunastu dzieciom ze Szkoły Podstawowej nr 83 „Łejery”, które przy wsparciu dwojga aktorów (Piotra Dąbrowskiego i Moniki Roszko) wspólnie ode­grały historię Hamleta jako kogoś, kto nie potrafi w pełni dogadać się ze swoimi ro­dzicami. Na papierze może nie wygląda to zbyt fascynująco, ale dzięki energii i swobo­dzie małych wykonawców oraz przejrzystej dramaturgii Marceliny Obarskiej i Marcina Starosty takie podęjście do tematu wydawało się zarówno trafne z punktu widzenia widzów (można by wręcz pomyśleć, że we wszyst­kich Hamletach powinno się brać ten problem pod uwagę!), jak i cenne dla małych uczestni­czek i uczestników projektu. Poznali w prakty­ce arcydzieło światowej literatury w sposób od­powiedzialny, ale też niepozbawiony ducha zabawy, czego dowodem mogą być fosfo­ryzujące w ciemności kostiumy czy też prześmieszne filmiki z narzekaniami małej Ofelii. Jak słusznie zauważyła redakcja festiwalowej gazetki „Shakespeare Daily”, przyznając swo­ją nagrodę, była to niezwykle cenna sytuacja, w której „mali nie byli mniejsi, a duzi nie by­li więksi”.

Od kilku lat w konkursie uczestniczą rów­nież studenci akademii teatralnych. W tym roku przyjechały Duchy Szekspira z Warsza­wy i RTSZ//ZARD z Wrocławia. Adepci ze sto­licy Dolnego Śląska skryli się pod nazwą Te­atr R3 i biorąc pod uwagę, co wydarzyło się tuż przed rozpoczęciem festiwalu, nie należy im się dziwić. Mianowicie władze wrocław­skiej filii Akademii Sztuk Teatralnych stor­pedowały przyjazd Burzy w reżyserii Nataszy Sołtanowicz. Przepisy są tak skonstruowane, że właścicielami dzieł studentów są uczelnie. Po zamieszaniu towarzyszącemu dopuszcze­niu Słabego roku do Festiwalu Szkół Teatral­nych w Łodzi wydawać by się mogło, że władze pójdą po rozum do głowy i nie będą nadużywać tej możliwości. Tak się jednak nie stało i bez merytorycznego uzasadnienia odebrano nam okazję zobaczenia pracy twórczyni, którą zaledwie kilkanaście dni wcześniej nagrodzo­no na festiwalu Theater Networking Talents w Rumunii — w kolejnym sezonie będzie re­żyserowała w Teatrze Narodowym w Krajo­wie. Konstatacja Hamleta pozostaje aktualna: „There are more things in heaven and earth, Horatio, / Than are dreamt of in your philosophy”. 

XXIII Festiwal Szekspirowski nurt SzekspirOFF, Gdańsk, 26 lipca — 4 sierpnia 2019

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji